Share
Rzeczpospolita Rozmowy
Marek Sawicki, poseł PSL
Jedni pląsają w rytm dyrygentury ojca (Tadeusza) Rydzyka, inni dyrygentury pana (Sławomira) Nitrasa. Pląsać i bawić się można, ale uczestniczyli w tym ministrowie (…) To nie wygląda dobrze. Jak się popełni błąd, to trzeba się do niego przyznać - tak na zdarzenie, do którego doszło podczas spotkania Campus Polska, zareagował poseł PSL, marszałek-senior Marek Sawicki.
Gościem programu Joanny Ćwiek był Marek Sawicki, poseł PSL. Polityk zapytany został między innymi o koalicję rządzącą oraz o to, czy może się ona rozpaść. - W tej chwili rząd bardzo intensywnie pracuje nad sklejeniem budżetu na przyszły rok. Nie jest to zadanie łatwe – nie jest łatwo pogodzić różne środowiska polityczne, które tworzą koalicję rządzącą. Te dyskusje liderów miały miejsce w tym i ubiegłym tygodniu, więc mam nadzieję, że do 11 września – kiedy odbędzie się pierwsze po wakacjach posiedzenie Sejmu – rząd będzie gotowy z propozycjami - powiedział Sawicki.
Jak Marek Sawicki ocenia koalicję? - Wszyscy wieszczą jej trzeszczenie i rozpad. Ale przyzwyczailiśmy się przez osiem lat do jednomyślności. Zawsze dla Polski i Polaków takie jednomyślności kończyły się źle. Zawsze, kiedy wraca koalicja demokratyczna – kiedy wracają wewnętrzne napięcia i spory o różne sprawy, i przez różne środowiska są wynoszone ich propozycje – wtedy po stronie mediów demokratycznych słyszę zmęczenie i znużenie, jakby znów zatęsknili za tym, że był jeden prezes, jeden sekretarz, jednomyślność w decyzjach – powiedział polityk. - Tak już nie będzie, w tej koalicji przez cztery lata będą spory o wszystko – o gospodarkę, edukację, zdrowie, wojsko. Cały czas będzie to miało miejsce i musimy się do tego przyzwyczaić - zaznaczył.
Sawicki mówił także o kwestii aborcji. Jak stwierdził, „nigdy nie była ona problemem politycznym stawianym przez PSL”.
- Pan Donald Tusk dziesięć lat temu i rok temu, zawierając koalicję, doskonale wiedział, że w tej sprawie nie ma stanowiska i nie będzie stanowiska PSL-u – powiedział poseł. - Tę wycieczkę na Campusie traktuję jako swoistą wycieczkę człowieka świadomego – i będącego w polityce nie od dziś – w stronę PSL-u. Tusk wie doskonale o tym, że ani nasz status, ani programy wyborcze nigdy w tej sprawie się nie wypowiadały. My – jako posłowie – mamy w sprawie aborcji, w sprawach światopoglądowych, pełną swobodę podejmowania decyzji, głosowania i wypowiadania się. Szukanie stanowiska PSL-u i obciążanie o cokolwiek PSL-u jest zwyczajną wymówką dla własnej nieudolności – ocenił Sawicki.
- PSL mówi od lat, że w tej sprawie nie będzie zabierał stanowiska i nikomu łamał kręgosłupów. Pamiętam, jak premier zapowiedział, że na liście PO nie będzie nikogo, kto nie poprze zabijania dzieci nienarodzonych do 12. tygodnia ciąży. U siebie też nie znalazł stuprocentowego poparcia, część kandydatów wyeliminował. Ale my w PSL nigdy nie składaliśmy w tej sprawie obietnicy ani Tuskowi, ani wyborcom. Prosiłbym bardzo, żeby pan premier nie brnął w tym kierunku – zaapelował poseł.
Marek Sawicki odniósł się także do sytuacji, która miała miejsce podczas spotkania Campus Polska. W trakcie wydarzenia grupa młodych ludzi brała udział w tzw. silent disco. Na nagraniu, które zamieścił w internecie warszawski radny Koalicji Obywatelskiej, Mikołaj Wasiewicz słychać, jak tłum skanduje „je*** PiS”. Na miejscu obecni byli członkowie rządu – minister sportu Sławomir Nitras i minister ds. europejskich Adam Szłapka.
- Jedni pląsają w rytm dyrygentury ojca Rydzyka, inni dyrygentury pana Nitrasa. Pląsać i bawić się można, natomiast jeśli uczestniczą w tym ministrowie i tłumaczą, że to była dyskoteka na słuchawkach i nie słyszeli, ale później jednak okazuje się, że słyszeli, to nie wygląda to dobrze - ocenił poseł PSL. - Zamiast szybko przeprosić i się z tego wycofać, to udają, że nie brali w tym udziału - zaznaczył Marek Sawicki.
More episodes
View all episodes
Bartosz Romowicz, poseł Polski 2050
26:46|Sojusz Polski 2050 z PSL był bardzo mądry, taktyczny i przemyślany. Zrobiliśmy coś, co się w polskiej polityce przez wiele lat nie udawało – weszliśmy jako alternatywa dla PO i PiS. PSL wniósł swoje doświadczenie, a Polska 2050 świeżość. To się uzupełniało - powiedział w rozmowie z Joanną Ćwiek poseł Polski 2050 Bartosz Romowicz.Gościem porannego programu Joanny Ćwiek był Bartosz Romowicz, poseł Polski 2050. Podczas rozmowy polityk został zapytany między innymi o słowa Szymona Hołowni. - Musimy przeprosić i powiedzieć: "nie wszystko się udało, nie wszystko dowieźliśmy" - mówił podczas konwencji Polski 2050 marszałek Sejmu. - Jeżeli polityk popełnia błędy, to powinien się do tego przyznawać. Przez wiele lat byłem burmistrzem w Ustrzykach Dolnych i gdyby mieszkańcy mnie zapytali, czy są decyzje, których żałuję, to bym powiedział: tak, są takie decyzje. Czy jestem w stanie za nie przeprosić? Tak, nie mam z tym żadnego problemu - powiedział Bartosz Romowicz. - Próbujemy udawać, że politycy są nieomylni, ale to tylko ludzie, którzy popełniają błędy. Jeśli jakiegoś ze zobowiązań nie dowieźliśmy, to musimy zrobić wszystko, żeby je dowieźć i wyborcom powiedzieć: przepraszamy, postaramy się, żeby to było zrobione jak najszybciej. Jak najbardziej pana marszałka rozumiem – tym bardziej, że mamy w tej koalicji granice tego, co my chcemy zrobić. I będziemy tego bronić do samego końca - zaznaczył. Czy to był dobry rok dla Polski 2050? - Wielu zakładało, że w ciągu roku od wyborów parlamentarnych różnie będzie. Rozczarowali się. Wszyscy mówili, że podzielimy los Nowoczesnej, Palikota, Kukiza i paru innych. A okazuje się, że tak nie jest i że mamy się bardzo dobrze, atmosfera w klubie jest bardzo dobra – stwierdził poseł. - To jest taka trochę nowość w polityce, ale my naprawdę jako politycy o wszystkich tematach rozmawiamy i wypracowujemy wspólne stanowiska. Czasami się nawet kłócimy, ale dochodzimy do porozumienia i wychodzimy z tego jako drużyna. Inną rzeczą jest to, że naprawdę się lubimy – mamy ekipę fajnych ludzi, spędzamy razem czas poza posiedzeniami i jest to wartość dodana – dodał. - Mamy 32-osobowy klub, to trochę łatwiejsze niż być w klubie 150-osobowym, w którym czasem jeden poseł nie zna drugiego. My się znamy i dzięki temu jest dobra atmosfera, a w dobrej atmosferze robi się dobre rzeczy. To raczej niespotykana rzecz w polityce, ale u nas jest – zaznaczył. - Koalicja trwa i będzie trwała. Sojusz z PSL był sojuszem bardzo mądrym, taktycznym i przemyślanym. Zrobiliśmy coś, co się w polskiej polityce przez wiele lat nie udawało – weszliśmy jako alternatywa dla PO i PiS. PSL wniósł swoje doświadczenie, my wnieśliśmy swoją świeżość, my zagospodarowaliśmy elektrorat miejski, a PSL – wiejski. To się uzupełniało. Mamy różnice poglądowe, ale o to chodzi, że – jak mówi marszałek Hołownia – można się pięknie różnić i można do porozumienia dochodzić. Dzisiaj dla polskiej polityki jest to, że jest Trzecia Droga, bo bez Trzeciej Drogi nie byłoby tej koalicji - powiedział polityk. Czy projekt Trzecia Droga się wypalił? - Zawsze powtarzam, że to jest tylko koalicja, a nawet w małżeństwie zdarzają się problemy. Nie wypalił się ten format – bardzo dużo daje to, że nasi liderzy się bardzo lubią. Dużo ze sobą rozmawiają i znaleźli nić porozumienia. Dwóch sprawnych polityków młodego pokolenia na ważnych funkcjach publicznych to jest niespotykane, bo dotychczas w historii tego nie było – podkreślił Romowicz. - Nie dziwię się, że niektórzy próbują to torpedować, bo jeśli pomysł Trzeciej Drogi utrzymamy do końca kadencji i zrealizujemy nasze postulaty, to ludzie zobaczą, że jest na polskiej scenie politycznej miejsce między PO a PiS – dodał. - Rozumiem naszych koalicjantów i opozycję, że torpedują nasz projekt, bo zakładają, że się rozpadniemy i rozejdziemy się po tych dwóch największych siłach politycznych – zaznaczył poseł.Dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku
26:47|Łatwej odpowiedzi nie ma. Nie ma porażki. Jeśli nie ma porażki, no to jest sukces, ale czy jest pełen sukces? No nie, to nie jest pełen sukces - tak ekspert ds. wizerunku odpowiedział na pytanie o zbliżającą się rocznicę wyborów parlamentarnych. Pytany o możliwe scenariusze po wyborach prezydenckich odrzekł, że będą "gwoździem do politycznej trumny" i zakończą polityczną karierę - albo Jarosława Kaczyńskiego, albo Donalda Tuska.Dr Mirosław Oczkoś mówił w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem, że „nadal uważa, że rządy zostały objęte, ale władza nie została do końca odbita od poprzedników, którzy zostawili dużo pól minowych”. - Jeżeli mielibyśmy mówić w skali od zera do dziesięciu to powiedziałbym: sześć, siedem na plus – stwierdził. Na pytanie o sukcesy rządu ekspert wymownie udał, że się zastanawia. - Może to, że trwają w ogóle. Największym sukcesem wydaje się wykreowanie nowego polityka, Adama Bodnara, który dotąd nie był politykiem. Nie wiem, na ile była to decyzja bardzo przemyślana, mało przemyślania, średnio przemyślana, zawsze jest jakieś ryzyko. Wydaje się, że Adam Bodnar sprawdza się w tym, Jest najczęściej atakowanym politykiem, poza Donaldem Tuskiem, oczywiście – zauważył dr Oczkoś. Jak dodał, każdy rząd jest oceniany przez jakieś wydarzenia – w przypadku tego rządu, zdaniem eksperta, będzie to powódź. - To jest w miarę obiektywny miernik. Na pewno powódź nie zatopiła Donalda Tuska, dawno nie był na pierwszym miejscu rankingów zaufania – zauważył ekspert. - To, że nie dotrzymano takich obietnic jak związki partnerskie czy depenalizacja aborcji to jest bardzo duży minus – dodał. - Wszystko determinuje termin wyścigu wyborczego do prezydentury – zauważył dr Mirosław Oczkoś. W odpowiedzi na pytanie o to, czy Donald Tusk mógłby być kandydatem Koalicji Obywatelskiej na prezydenta, gość programu odrzekł, że „w polityce nigdy się nie mówi 'nigdy' i nigdy się nie mówi 'zawsze'”. - Wydaje się to w tej chwili nieprawdopodobne, choćby po samych deklaracjach. Donald Tusk musiałby pogryźć własny język, ale już nie takie rzeczy się w polityce zdarzały. W polityce jest tak, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Albo jest to reaktywne, albo kreatywne. Widać, że Prawo i Sprawiedliwość próbuje przejść do jakiejś kreacji, bo to co robi reaktywnie, nie poszerza elektoratu. Widać na co postawiło Prawo i Sprawiedliwość, na „chaos plus” jak tylko się da. Natomiast Donald Tusk jeśli znajdzie się w takiej sytuacji, że chaos będzie się powiększał, może powiedzieć: nie mam wyjścia, muszę wystartować - stwierdził dr Mirosław Oczkoś. Zwrócił uwagę, że „nie ma takiego kandydata na premiera (ewentualnego następcę Donalda Tuska – przyp. red.), który mógłby to wszystko utrzymać w ryzach”.Pytany o możliwego kandydata na prezydenta po stronie Prawa i Sprawiedliwości i spekulacje, że mógłby nim zostać prezes IPN Karol Nawrocki, dr Oczkoś powiedział, że „pozwoli sobie posłużyć się (...) czuciem i wiarą”. - Nie wierzę w kandydaturę Nawrockiego. Kaczyński nie ma czasu na budowanie „Dudy 2.0” (...), ponieważ są zupełnie inne okoliczności. Myślę, że Nawrocki czy Tobiasz Bocheński, czy pan (Marcin) Przydacz (b. wiceszef MSZ, szef BBN – przyp. red.) to są zgrane karty. Kaczyński będzie się musiał oprzeć na kimś, komu bardzo ufa – powiedział, przywołując wcześniej nazwisko Mariusza Błaszczaka. - Pamiętajmy, że nie odpuścił jeszcze były premier (Mateusz) Morawiecki – zauważył dr Oczkoś. - Zbliżający się kongres (w Przysusze – przyp. red.) będzie swoistym polem walki między paroma frakcjami w Prawie i Sprawiedliwości. Wydaje się, że Kaczyński nie rozgrywa, tylko jest rozgrywany, chociaż zrobią wszystko, żeby miał poczucie, że to on wyznaczy kandydata – analizował.Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej
22:45|Kończy się okres ochronny dla samorządowców. Z naszych obserwacji wynika, że ta kadencja samorządowa może się różnić od poprzednich – referendów odwoławczych może być zdecydowanie więcej niż w poprzedniej kadencji. Wiele z tych referendów może się okazać skutecznych - mówi Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej.Gościem porannego programu Michała Kolanki był Łukasz Pawłowski, prezes firmy badawczej OGB. Ekspert zapytany został między innymi o to, co w najbliższym czasie czeka prezydentów miast oraz czy mają oni powody do obaw. - Moim zdaniem zbliża się bardzo ważny moment dla samorządowców. To okres, w którym prezydentom miast nie można organizować referendum po wyborach, on się powoli kończy – wskazał Pawłowski. - Z naszych obserwacji wynika, że ta kadencja samorządowa może się różnić od poprzednich, dlatego, że tych referendów odwoławczych może być zdecydowanie więcej niż w poprzedniej kadencji. Musimy pamiętać, że ostatnie skuteczne referendum odbyło się w Rybniku wiele lat temu. Ta instytucja była trochę nieużywana przez mieszkańców. Ostatnie wybory samorządowe – a szczególnie niska frekwencja – naszym zdaniem powodują, że możemy się spodziewać w tej kadencji wielu referendów i wiele z nich może się okazać skutecznych – zaznaczył. - Kluczowa jest kwestia drugiej tury wyborów. W drugiej turze zazwyczaj frekwencja jest niższa niż w pierwszej, dlatego są miasta prezydenckie na prawach powiatów, gdzie drugie tury się odbyły. Kluczowe jest to, że żeby referendum było ważne, musi wziąć w nim udział 3/5 osób, które wzięły udział w wyborze danego prezydenta. Jeżeli wybór był w pierwszej turze, to liczymy 3/5 głosów z pierwszej tury, a jeżeli w drugiej – to z drugiej - wyjaśniał ekspert. Weźmy przykład Gliwic – żeby w poprzedniej kadencji referendum było ważne, trzeba było mieć 42 tys. głosów. 42 tys. mieszkańców Gliwic musiało wziąć udział w takim referendum. Teraz jest to proc. 30 tysięcy, czyli mamy o 12 tysięcy mniejszy próg do tego, żeby to referendum było ważne. Było 30 proc., teraz jest potrzebne 22 - powiedział prezes firmy badawczej OGB. - Dlaczego to jest tak bardzo ważne? Dlatego, że prezydenci do tej pory bronili się w sposób taki, że namawiali wyborców, żeby na referendum nie szli. Te progi były na tyle wysokie, że ta strategia była skuteczna. Teraz – kiedy te progi są tak niskie – łamie się ta główna bariera, która pozwalała prezydentom miast ograniczać udział mieszkańców w takim referendum. Dzisiaj jest to bardzo ryzykowne - dodał. - W Gliwicach jest to 30 tysięcy głosów. Zobaczmy – w wyborach do Sejmu – ile to jest wyborców PiS-u i Konfederacji. To 25 tys. wyborców PiS-u i 6 tysięcy wyborców Konfederacji. Sami wyborcy PiS-u i Konfederacji są więc w stanie zrobić frekwencję w takim referendum odwoławczym, co jest nie bez znaczenia, choćby z tego względu, że miastem rządzi prezydent z KO - podkreślił. Jak powiedział Łukasz Pawłowski, „są trzy ważne argumenty, dla których w danym mieście mogłoby się odbyć referendum odwoławcze w tej kadencji”. - Po pierwsze jest to niższa frekwencja, po drugie dużo większa szansa na referendum jest wtedy, kiedy wynik był wyrównany. Trzeci argument to to, że jeśli miastem rządzi polityk KO, to takie referendum może być częścią polityki ogólnopolskiej - stwierdził. Na liście miast, gdzie mogłoby odbyć się referendum jest między innymi Kraków i Wrocław. - Wrocław jest w czubie miast, gdzie może dojść do referendum, bo spełnia trzy warunki, o których mówiłem. Niski próg do referendum – w poprzedniej kadencji, żeby referendum było ważne, potrzeba było 150 tysięcy głosów.Anna Górska, senator Lewicy
26:52|Jedyną osobą, która poniosła konsekwencje w związku z aferą tzw. alkotubek, jest dyrektor Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, dr Piotr Jabłoński, który ma ogromne zasługi na polu walki z rosnącym alkoholizmem w Polsce. Mam wrażenie, że ktoś inny zawinił, a ktoś inny ponosi konsekwencje - powiedziała w programie Joanny Ćwiek senatorka Lewicy Anna Górska.W ostatnim czasie ogromne kontrowersje wzbudziła sprawa plastikowych alkoubek. Choć do złudzenia przypominały one opakowania na musy owocowe dla dzieci, w środku znajdował się owocowy likier. Sprawa ich sprzedaży stała się tak głośna, że premier Donald Tusk zapowiedział znalezienie metody, która pozwoli „zablokować proceder związany z alkoholowymi saszetkami”. Do sprawy odniosła się także minister zdrowia Izabela Leszczyna, która zaznaczyła między innymi, że będą przeprowadzane kontrole wieku przy sprzedaży alkoholu. Podczas porannego programu Joanny Ćwiek senatorka Lewicy Anna Górska zapytana została, czy uspokoiły ją te deklaracje.- Przeraziły mnie te deklaracje, bo to świadczy o tym, że minister Leszczyna ma bardzo słabą wiedzę na temat tego, jak funkcjonuje sprzedaż alkoholu w Polsce – powiedziała Górska. - Jest obowiązek ustalić wiek osoby, co do której pełnoletności nie jest się pewnym. Proszę wierzyć, że w wielu sklepach sprzedawcy to robią. Takie są przepisy, minister Leszczyna nie wymyśliła Ameryki. Tych przepisów należy przestrzegać i sprawdzać, czy sklepy ich przestrzegają. Inspekcje handlowe powinny na to bacznie zwrócić uwagę - zaznaczyła. - Wydaje mi się, że do tej pory było to kontrolowane. Jeśli sprzedawca sprzeda alkohol osobie nieletniej, nierzadko są odbierane koncesje na alkohol – dodała. Górska poinformowała, że „złożyła dwa oświadczenia senatorskie”. - Jedno było do Ministerstwa Finansów i dotyczyło tego, jak przebiegał proces udzielenia akcyzy producentowi alkotubek. To nie jest tak, że ktoś może sobie wypuścić alkohol na rynek – trzeba uzyskać tzw. akcyzę, czyli pozwolenie z Ministerstwa Finansów na sprzedaż takiego produktu i zobowiązanie, że będzie się odprowadzało podatek akcyzowy – zauważyła senatorka Lewicy. - Pytam w tym oświadczeniu jakie zostały podjęte działania – czy ministerstwo się konsultowało w tej sprawie, w jakim trybie, w jaki sposób, jakie otrzymało odpowiedzi od Ministerstwa Zdrowia w zakresie tego, czy ten produkt spełnia wymogi, będzie bezpieczny i czy nie będzie wprowadzał w błąd – dodała. - Bo, żeby było jasne, Ministerstwo Zdrowia nie wydaje żadnych pozwoleń na sprzedaż wyrobów alkoholowych czy tytoniowych. Jedynym resortem, które takie pozwolenia wydaje, jest Ministerstwo Finansów – zaznaczyła Górska. Drugie pytanie Anna Górska skierowała natomiast do Izabeli Leszczyny. Minister zdrowia przyjęła bowiem w środę rezygnację Piotra Jabłońskiego – dyrektora Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom (KCPU) i odwołała go z zajmowanego stanowiska. Dymisja miała właśnie związek ze sprawą tzw. alkotubek.- Dowiedzieliśmy się, że jedyną osobą, która poniosła konsekwencje za to, ze ta sytuacja miała miejsce, był dyrektor Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, pan dr Piotr Jabłoński. Całe środowisko lekarskie otworzyło oczy ze zdumienia, bo pan Jabłoński jest jedną z osób, która ma naprawdę ogromne zasługi na polu walki z rosnącym alkoholizmem w Polsce - powiedziała Górska. - On poniósł za to konsekwencje i chciałam dowiedzieć się dlaczego. Poprosiłam o udostępnienie mi dokumentacji, bo mam nieodparte wrażenie, że – jak to często w takich przypadkach bywa – ktoś inny zawinił, a ktoś inny ponosi konsekwencje - zaznaczyła senatorka.Jacek Bartmiński, wiceminister aktywów państwowych
18:06|Szanse na odzyskanie nieprawidłowo wydanych pieniędzy są bardzo niewielkie – przyznał w rozmowie z Joanną Ćwiek wiceminister aktywów państwowych Jacek Bartmiński, mówiąc o rozliczeniach w Spółkach Skarbu Państwa. - Jeżeli ktoś wydaje nieprawidłowo na przykład 18 milionów złotych, to szanse, że uda się to odzyskać, są mizerne. Pozostaje kwestia przywrócenia elementarnego poczucia sprawiedliwości, ukarania odpowiedzialnych za to osób - dodał.Jak powiedział gość porannego programu Joanny Ćwiek, wiceminister aktywów państwowych Jacek Bartmiński, „Polska 2050 od samego początku istnienia mówiła o tym, że politykę trzeba uprawiać w sposób uczciwy”. - I to jest możliwe. Pan marszałek Szymon Hołownia podczas kampanii wyraźnie powiedział, że do polityki nie idzie się po stołki – stołki to są w IKEI, a w polityce jest ciężka praca – zaznaczył polityk. - Jako wiceminister aktywów państwowych jeszcze w styczniu zaproponowałem zmianę ustawy o zasadach nadzoru nad mieniem państwowym. To był taki czas, że zajęliśmy się porządkowaniem spółek, więc temat nie został szybko podjęty – powiedział Bartmiński. - Jako klub złożyliśmy projekt ustawy o naprawie ładu korporacyjnego – projekt, który jest w tej chwili w podkomisji sejmowej u pana posła Komarewicza z naszego ugrupowania. Nad tym projektem teraz pracujemy – dodał. - Projekt został złożony w lutym albo w marcu, przeszedł przez komisję, a później trafił do specjalnej podkomisji. Były wątpliwości co do konstytucyjności niektórych rozwiązań, ale uzyskaliśmy opinie z biur analiz sejmowych potwierdzającą prawidłowość prawie wszystkich naszych propozycji. Mam nadzieję, że ten projekt szybko ujrzy światło dzienne – zwłaszcza w obecnej sytuacji – zaznaczył polityk. Jak wyjaśniał Bartmiński, „ten projekt nie jest w zamrażarce”. - Nie jest to decyzja pana marszałka Hołowni. Jest to pewien brak zapału do pracy ze strony wszystkich posłów. Mówimy tu o posłach koalicji, ale też o posłach opozycji, bo to dotyczy wszystkich spółek skarbu państwa. Skarb państwa nie powinien być polityczny, powinien być merytoryczny - podkreślił wiceminister. - Do tej pory byliśmy zajęci porządkowaniem tych zgliszcz, które zostaliśmy. Przykład Orlenu, zjedzonego przez Orlen Lotosu, PGNiG – to są sztandarowe sprawy. Ja nadzoruję między innymi Pocztę Polską oraz grupę Azoty. To, co się tam działo – brak zarządzania – wydaje się celowe. Złe decyzuje zmuszają do refleksji i pomyślenia o tym, żeby złożyć jakieś zawiadomienia do właściwych organów. Minister aktywów też nie jest od tego, żeby tropić nieprawidłowości. My, widząc nieprawidłowości, kierujemy sprawę do organów – prokuratury, NIKU-u - wyjaśnił polityk. Jak powiedział wiceminister aktywów państwowych Jacek Bartmiński, „kończą się w tej chwili kontrole NIK w Grupie Azoty Polyolefins i inwestycji w elektrociepłownię w Puławach”. - Kończy się też kontrola NIK w Poczcie Polskiej, która dotyczy zakupu automatów pocztowych. Tam były rzeczy, które wołają o pomstę do nieba. Kończymy to rozliczać. To jest potrzebne, ale nie buduje wartości spółek - zauważył. Polityk zapytany został także między innymi, co jest szokującego w rozliczeniach, które są obecnie przeprowadzane. - W przypadku Poczty Polskiej było dla mnie na przykład dość szokujące zatrudnianie żony jednego ze znanych europosłow. Śladów jej pracy praktycznie w poczcie nie było. Z wynagrodzeniem 15 tysięcy złotych ta pani została zatrudniona, już po wyborach 15 października. Ja uważam, że chyba tylko po to, żeby się porządnie nachapać - powiedział Bartmiński. - To jeden z przykładów, ale ich jest więcej, takich sytuacji będzie dużo. Również ustalenia NIK-u, o których teraz nie powinienem mówić, wskazują nie tylko na brak właściwego zarządzania, ale i na świadome działanie na szkodę Poczty Polskiej - zaznaczył.Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog
36:25|- Ja bym bardzo chciał, żebyśmy jeszcze w tym roku mieli pierwsze akty oskarżenia i żeby się te procesy po prostu zaczęły - oświadczył prof. Antoni Dudek, pytany przez Jacka Nizinkiewicza o tempo rozliczeń rządów PiS. Politolog ocenił, że wymiar sprawiedliwości w Polsce jest zdemolowany, a do jego naprawy potrzebny jest reset konstytucyjny.Sejmowa komisja śledcza ds. Pegasusa chce przesłuchać byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Magdalena Sroka (PSL) poinformowała, że komisja ma opinię biegłego na temat stanu zdrowia Ziobry i że według tego pisma były prokurator generalny może stanąć przed komisją. Lider Suwerennej Polski oświadczył, że żaden biegły lekarz go nie badał. Prokuratura podała, iż uznała, że badanie bezpośrednie nie jest potrzebne, wystarczy wgląd do dokumentacji medycznej.Czy Zbigniew Ziobro powinien w październiku stanąć przed komisją śledczą? - Uważam, że powinien się stawić, natomiast nie wiem, czy się stawi - powiedział w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem prof. Antoni Dudek, politolog. - Polegam na opinii biegłego. Uważam, że nie jest tak, że biegły musi widzieć człowieka chorego na chorobę onkologiczną, wystarczy, że ma dostęp do dokumentacji medycznej i moim zdaniem na tej podstawie jest w stanie ocenić, czy chory może występować, czy nie - dodał zaznaczając, że przesłuchanie powinno być ograniczone czasowo.- Ale uważam, że komisja powinna dokończyć swoją pracę, a Zbigniew Ziobro jest tutaj z oczywistych względów jednym z najważniejszych światków - powiedział Dudek. Politolog zaznaczył, że były minister zmaga się z bardzo ciężką chorobą, w której cieniu "będzie żył do końca życia". - Natomiast to nie zmienia faktu, że z uwagi na to, że jego stan właśnie może się pogorszyć w przyszłości, to tym bardziej, dopóki jest w stanie zeznawać, powinien zeznawać - przekonywał rozmówca Jacka Nizinkiewicza.- Czy będzie to zeznanie? Podejrzewam, że skończy się na oświadczeniu Zbigniewa Ziobry, utrzymanym w tradycyjnym dla niego bardzo agresywnym tonie - kontynuował prof. Dudek. Mówił, że dokona się przy tym "pewna procedura", a były minister zabierze głos w sprawie, "czego dotąd unikał". - A sprawa jest bardzo poważna, dlatego że rzecz dotyczy, moim zdaniem, jednego z największych nadużyć, do jakiego doszło - a może nawet największego - w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy, mam tu na myśli używanie służb specjalnych do inwigilowania polityków głównych partii opozycyjnych w trakcie kampanii wyborczej - kontynuował.Zdaniem prof. Dudka, sprawą powinna zająć się nie tylko komisja. - Jeżeli te zarzuty zostaną potwierdzone, to sprawa się nadaje na proces sądowy i proces karny przed sądem powszechnym i miejmy nadzieję, że w nieodległym czasie - powiedział politolog.Jacek Nizinkiewicz pytał swego rozmówcę o ocenę tempa rozliczeń rządów PiS. - Opinia publiczna często się domaga spektakularnych aresztowań, a ja się domagam spektakularnych procesów. To znaczy dla mnie te rozliczenia w tym sensie idą za wolno, że ja bym chciał, żebyśmy od etapu komisji śledczych przeszli do etapu aktów oskarżenia przez prokuraturę, tam gdzie są do tego podstawy oczywiście, i rozpoczęcia procesów - powiedział prof. Dudek. Ocenił, że w większości przypadków śledztwo powinno się w ciągu kilku miesięcy zakończyć. - Kodeks postępowania karnego co do zasady mówi, że śledztwo prokuratorskie powinno trwać trzy miesiące. W Polsce to jest niestety zbyt rzadkie - dodał. - Ja bym bardzo chciał, żebyśmy jeszcze w tym roku mieli pierwsze akty oskarżenia i żeby się te procesy po prostu zaczęły - oświadczył.Dr Bartosz Rydliński, politolog
20:19|Uważam, że PiS popełniło błędną decyzję nie afiliując się z rządem. Politycy tej partii powinni powiedzieć: na czas powodzi zawieszamy wszelkie spory polityczne, stoimy przy rządzie, będziemy pomagać. Powinni dokonać pewnej refleksji – zastanowić się na przykład, co z wyborami prezydenckimi - powiedział w porannym programie Michała Kolanki dr Bartosz Rydliński z UKSW.Gościem porannego programu Michała Kolanki był dr Bartosz Rydliński z UKSW. Ekspert zapytany został między innymi o to, czy komunikacyjnie i wizerunkowo rząd oraz Donald Tusk zyskali, czy stracili na powodzi w Polsce.- Za wcześnie, żeby stwierdzić, czy rząd na tym zyskał, i czy zyskał na tym Donald Tusk. Wiemy natomiast, kto na tym nie zyskuje – PiS. Miałem wrażenie, że to zestawienie dwóch obrazków. Z jednej strony mamy manifestację pod Ministerstwem Sprawiedliwości, słabą frekwencję, niejasny przekaz. PiS mówi o bodnarowcach, a woda lała się przez Śląsk, Dolny Śląsk i Opolskie. To pokazuje, że Jarosław Kaczyński nie do końca chyba wiedział, z czym będą się mierzyć w kolejnych tygodniach politycy i obywatele - powiedział dr Bartosz Rydliński. - Ta powódź może dokonać poważnego resetu w poparciu partii politycznych, ale jeszcze jest za wcześnie. Tych mikrohistorii samorządowych jest naprawdę wiele - dodał. Jak powiedział ekspert, „kiedy spojrzymy sobie na geografię wyborczą okręgu nr 1 i okręgu nr 2 do Sejmu, to są to okręgi, które zmieniają poparcie”. - Na przykład w okręgu kłodzkim w 2019 roku wyraźnie wygrało PiS, a w 2023 jeden punkt procentowy dzielił KO od PiS i KO te wybory wygrała. Nie wiem, czy zarządzanie kryzysowe i niefortunna wypowiedź Donalda Tuska, nie będą się za nim ciągnęły właśnie w tych okręgach wyborczych - stwierdził Rydliński. Reakcja na powódź to coś, co wzmacnia czy osłabia premiera. - Donald Tusk nauczył się na innej powodzi, tej z 2010 roku. Wtedy popełnił szereg błędów przez brak doświadczenia, był premierem trzy lata, zarządzał tą sytuacją z Warszawy. Ta powódź była inna (…) ale premier pojechał wtedy na te wały bardzo późno. Teraz można powiedzieć, że pojechał w przededniu tego kataklizmu. To był sygnał, że on jest szeryfem – że tego dogląda i jest na miejscu - powiedział ekspert. - Natomiast z opowieści, które podają portale lokalne wynika, że w niektórych miejscach, gdzie pojawiał się Donald Tusk, organizowano konferencję prasową, a w momencie, kiedy gasły światła kamer, pakowali się i mówili, że jadą dalej, bo jakimś sensie trzeba dalej robić politykę. Są takie przykłady, które pokazują słabość państwa w tej powodzi – na przykład brak agregatów prądotwórczych. Ponoć wszystkie daliśmy na Ukrainę, ale jak dajemy je na Ukrainę, to zakładam, że musimy się szykować na to, że my też kiedyś będziemy potrzebować tych agregatów. Jest też słynna historia o żołnierzach, którzy przyjechali pomóc powodzianom bez łopat. To są symbole słabości państwa i przypuszczam, że to się będzie na rządzie mściło - dodał dr Bartosz Rydliński. Jak stwierdził podczas rozmowy dr Rydliński, „PiS goni własny ogon”. - Kolejny symbol niezrozumienia jak podchodzić do powodzi? Słynna konferencja prasowa, w której ciężarówka była załadowana do połowy i to raczej lekkimi sprzętami, a nie ciężkimi jak agregaty czy łopaty. Jarosław Kaczyński chciał pokazać w ten sposób, że PiS też pomaga - zauważył Rydliński. - Ja uważam, że PiS popełniło błędną decyzję nie afiliując się z rządem. Powinni powiedzieć: na czas powodzi zawieszamy wszelkie spory polityczne, stoimy przy rządzie, będziemy pomagać. PiS powinno dokonać pewnej refleksji, co będzie zaraz – co z wyborami prezydenckimi. PiS nie miało tak naprawdę możliwości reakcji, bo co miał zrobić - podkreślił.Dominika Lasota, aktywistka z Inicjatywy Wschód
18:14|Dominika Lasota z Inicjatywy Wschód przedstawiła propozycję powołania "superfunduszu klimatycznego", który miałby służyć radzeniu sobie ze skutkami kataklizmów, spowodowanych zmianami klimatycznymi. - Niech winowajcy zapłacą za te szkody - mówiła.- Byliśmy w Paczkowie w woj. opolskim, w Głuchołazach i na Dolnym Śląsku: w Lądku-Zdroju i mniejszych miejscowościach. Nie ma odpowiednich słów, żeby opisać, jak te miejscowości wyglądają w rzeczywistości. Wszędzie widać skutki tej powodzi, wszędzie widać zniszczone domy, wszędzie leżą, teraz już uprzątnięte dzięki straży pożarnej i wojsku, połamane drzewa, hałdy zalanych mebli i sprzętów, które ludzie wynoszą z swych domów. Ten obraz naprawdę łamie serce – opowiadała Dominika Lasota. Jak mówiła, decyzja, by pojechać w miejsca dotknięte powodzią, była „oczywista”. - Na miejscu są nasze aktywistki, ich rodziny i znajomi. Od początku dawały nam znać, że potrzebne są ręce do roboty. One od początku jeżdżą do różnych miejscowości i pomagają. Dzwonią do centrów koordynacji pomocy i dopytują: do którego domu, do której osoby, do której rodziny jechać dzisiaj. Pomagają całymi dniami, przerzucają błoto, sortują śmieci czy zajmują się dziećmi, kiedy trzeba pomóc rodzicom – mówiła przedstawicielka Inicjatywy Wschód. - Decyzja, że musimy tam jechać i je wesprzeć zapadła bardzo szybko – powiedziała. - Wszystkie rodziny, u których byłyśmy, mówią o tym, że roboty na miejscu jest więcej niż ludzi do pomocy. Ale nie mówią tego z żalem, tylko często z głębokim przejęciem. Powrót do normalności to dla nich kosmicznie długa droga. Dlatego są przerażeni. Bo idzie zima, bo czasami nie orientują się, jak zdobyć pieniądze na remonty, czasami, szczególnie starsze osoby, nie mają rodziny. Nie są w stanie fizycznie tego ogarnąć - relacjonowała w rozmowie Michałem Kolanką Lasota. Jak dodała, na miejscu „w ilości ogromnej są służby, widać wojsko, ogromne rzesze straży pożarnej, widać wolontariuszy”. - Ale potrzeby są jeszcze większe - zaznaczyła.Jak sprawić, by pomoc dla powodzian nie była „akcyjna”, ale długoterminowa? Dominika Lasota odparła, że potrzebna jest zmiana podejścia do katastrof klimatycznych. - Jeśli państwo nie podchodzi do katastrofy klimatycznej jako kwestii bezpieczeństwa narodowego, trudno się dziwić, że w takich momentach reagujemy ad hoc, jesteśmy reakcyjni, rząd z godziny na godzinę tworzy scenariusze tego, jak sobie z takim kataklizmem poradzić - mówiła. - Jako Inicjatywa Wschód wychodzimy z konkretną propozycją, by rząd utworzył „superfundusz klimatyczny”. Polegałby na tym, byśmy mieli, jako państwo, konkretną sumę na przypadki takich kataklizmów. Podobne mechanizmy są wprowadzone w kilku stanach USA, podobne mechanizmy są też w Unii Europejskiej. Chodzi o to, i to jest kluczowe, że na ten fundusz składaliby się winowajcy kryzysu klimatycznego, czyli przede wszystkim koncerny energetyczne, wielki biznes, który doprowadza do kryzysu klimatycznego i zbija na tym wielką kasę - mówiła Dominika Lasota. - Jeżeli tak jest, to nie Polacy powinni zrzucać się na wszelkiego rodzaju zrzutki, ale powinniśmy pociągnąć odpowiednie podmioty do odpowiedzialności - przekonywała.- Do tego „superfunduszu” mogłyby zrzucać się Orlen, PGE czy wszelkiego rodzaju inne firmy, które zbijają na tym kryzysie ogromne pieniądze i go tworzą. Niech oni zapłacą za te szkody – powiedziała przedstawicielka Inicjatywy Wschód.Inicjatywa Wschód przedstawia się jako „ruch młodych osób z każdej części Polski”, którzy ”walczą o Polskę, która jest fajniejszym krajem do życia dla nas wszystkich”. ”Pochodzimy z zapomnianych wiosek i zanieczyszczonych miast. Wierzymy, że jesteśmy potrzebne wszędzie – w szkołach, na uniwersytetach, w zakładach pracy i poza nimi. Mamy marzenia, zapał i konkretny plan” - piszą o sobie członkowie grupy.Tomasz Nowicki, burmistrz Lądka Zdroju
16:32|Straty w wyniku powodzi w Lądku Zdroju wstępnie szacowane są na setki milionów złotych - powiedział w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem burmistrz tego miasta Tomasz Nowicki.- Sytuacja w naszym mieście i na terenie wsi z dnia na dzień się znacząco poprawia, natomiast nie ma co ukrywać, że jesteśmy dopiero na początku drogi odbudowy całej naszej gminy. Staramy się nie patrzeć na skalę zniszczeń, która tutaj jest, ponieważ gdybyśmy skupiali się za bardzo na tym, paraliżowałoby to nasze działania - oświadczył burmistrz Lądka Zdroju. Dodał, że miejscowy sztab spotyka się dwa razy na dobę. - Ustalamy całą logistykę działań i realizujemy po prostu, nie oglądając się na wszystkie przeciwności, które tutaj są - zaznaczył.Tomasz Nowicki przekazał, że w regionie zdecydowanie poprawiła się sytuacja jeśli chodzi o przejezdność dróg. - Jesteśmy już dosyć dobrze skomunikowani z Kłodzkiem, centrum naszego powiatu - podkreślił. Mówił, że przez cały czas Lądek Zdrój miał połączenie drogowe z Czechami, co w pierwszych dniach powodzi okazało się kluczowe, ponieważ od strony Jawornika do miasta można było przywieźć żywność i wodę.Jakiej pomocy najbardziej potrzebują mieszkańcy Lądka Zdroju? W rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem burmistrz przekazał, że butelkowana woda ze względu na problemy z wodociągiem czy uzdatnianiem wody w studniach cały czas się przydaje i nie zmarnuje się. Nowicki oświadczył, że znacząco poprawiła się sytuacja z dostępem do energii elektrycznej. - Towarem pierwszej potrzeby są osuszacze - wskazał. - Trzeba osuszać wyczyszczone mieszkania, domy i tutaj osuszacze są absolutnie niezbędne. Proszę, jeżeli państwo możecie nam w tym pomóc, będziemy jako lokalna społeczność bardzo wdzięczni - zaapelował.Pytany o skalę zniszczeń, burmistrz Lądka Zdroju przekazał, że straty wstępnie oszacowano na setki milionów złotych. - Mówiliśmy wstępnie o prawie 400 milionach, natomiast te szacunki będą wzrastać. To były takie wstępne nasze kalkulacje. Na samo sprzątanie i zabezpieczenie mieszkańców oszacowaliśmy kwotę 26 milionów złotych - i tutaj była bardzo szybka reakcja władz, ponieważ te środki zostały realnie zabezpieczone i przekazane - poinformował.Nowicki zaznaczył, że w Lądku Zdroju przydadzą się dodatkowe ręce do pomocy w likwidowaniu skutków powodzi. - Wolontariusze przydają się nam bardzo, natomiast apelujemy, żeby osoby, które chcą nam pomóc, robiły to w grupach zorganizowanych i kontaktowały się ze sztabem, ponieważ wtedy o wiele łatwiej zapewnić sprawną komunikację w mieście - powiedział.- Mieliśmy już niestety w weekend przypadki turystyki powodziowej. Wygląda to naprawdę fatalnie, jeśli przyjeżdżają osoby kabrioletami i robią sobie fotografie, zdjęcia typu selfie. Tu naprawdę na tym dramacie ludzkim nie należy uskuteczniać influencerki internetowej, to nie czas i miejsce - podkreślił burmistrz.