Share

cover art for Joanna Mucha, wiceminister edukacji

Rzeczpospolita Rozmowy

Joanna Mucha, wiceminister edukacji

Polska 2050 przygotowuje się do nowego sezonu politycznego. - Najważniejszą kwestią jest dla nas kwestia składki zdrowotnej – mówiła wiceministra edukacji Joanna Mucha. – Chcemy, żeby została wyeliminowana składka od środków trwałych, żebyśmy nie musieli płacić składki zdrowotnej, sprzedając samochód firmowy - dodała. Opowiedziała również, jak będzie wyglądać zmiana, która obejmie przebywające w Polsce ukraińskie dzieci obowiązkiem szkolnym.


Jak wyjaśniła, propozycje Polski 2050 mają dotyczyć również mikroprzedsiębiorców, którzy są obciążeni bardzo wysoką składką zdrowotną. – Na tej grupie bardzo nam zależy, żeby urealnić ich składkę zdrowotną, doprowadzić ją do rozsądnego poziomu – przekonywała w rozmowie z Joanną Ćwiek-Świdecką. 


- Ta rozmowa cały czas się toczy. Z naszej strony uczestniczą w nich Ryszard Petru i posłanka Ewa Wiśniewska. Naszym priorytetem jest odciążenie mikroprzedsiębiorców. – Jakie to konkretnie będą grupy i jakie konkretnie wartości, tu musimy wesprzeć się aparatem ministerstwa finansów, bo to, co nie zostanie zebrane ze składki zdrowotnej, musi być uzupełnione z budżetu państwa. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której środków finansowych na zdrowie będzie mniej. Zdajemy sobie sprawę, że to kwestia kilku miliardów złotych. Na taką skalę tej zmiany jest zgoda ze strony ministerstwa finansów. 


Jestem głęboko przekonana, to moje osobiste przekonanie, że składka zdrowotna powinna być płacona wyraźnie progresywnie, czyli ten, kto zarabia więcej, powinien więcej płacić. 


Pytana o porozumienie z resortem finansów i z koalicjantami – i sprzeciw Lewicy – Joanna Mucha odpowiedziała, że deklaracja ze strony ministra finansów jest jednoznaczna, że środki na składkę zdrowotną zostaną uzupełnione z budżetu państwa. 


Jak mówiła wiceministra edukacji w resorcie najważniejszą kwestią jest objęcie od 1 września obowiązkiem edukacyjnym wszystkich dzieci z Ukrainy, które mieszkają w Polsce. -Trzeba będzie monitorować ten proces, wspierać samorządy, nauczycieli, dyrektorów, zaoferować wszelką pomoc dla uczniów polskich i ukraińskich – mówiła.


Jak dodała wiceministra Mucha, powołała zespół, „który będzie na bieżąco oceniał cały proces wprowadzania dzieci ukraińskich do polskiej szkoły”. 


Wyjaśniła też, że ukraińskie dzieci, które trafią do polskich szkół będą się uczyły po polsku, według polskiego programu nauczania. - Tu nastąpił w przestrzeni publicznej jakiś dramatyczny fake news, który trzeba zdementować. Będą uczyły się tego samego, czego uczą się polskie dzieci – mówiła, pytana o wypowiedzi wicemarszałka Piotra Zgorzelskiego z PSL. - Wypowiedzi pana marszałka Zgorzelskiego uważam za nieoparte na prawdzie - dodała. 


Piotr Zgorzelski stwierdził, że widzi zagrożenie w pakiecie edukacyjnym dla Ukraińców. Mówił o tym, że "nie może być zgody”, aby w programach nauczania ”były treści, które budują tożsamość młodych Ukraińców w oparciu o ideologię banderowską”. 


- Pan marszałek Zgorzelski po prostu się myli – przekonywała wiceministra edukacji Joanna Mucha. Jak dodała, w Polsce przez dwa i pół roku uczniowie z Ukrainy "uczyli się w ukraińskim systemie online, albo de facto w ogóle się nie uczyli lub uczyli się w szkołach ukraińskich”. - Przez te dwa lata nikt z tej krzyczącej prawicy nie zainteresował się tym, czego uczniowie ukraińscy uczą się w systemie online. W momencie, kiedy kończy się proces nauczania według ukraińskiego systemu, oni rozpętują jakąś histerię - stwierdziła. 


Jak dodała, "jeśli ktoś próbuje twierdzić, że ukraińskie nauczanie to jest Bandera, to jest niemądry”. - Zejdźmy na poziom merytorycznej rozmowy – napominała gościni Joanny Ćwiek-Śwideckiej. - Każde dziecko ma prawo do to tego, żeby pielęgnować swoja tożsamość. - powiedziała. 

More episodes

View all episodes

  • Dr Bartłomiej Machnik, politolog z UKSW

    17:36|
    Jak politycy komunikacyjnie radzą sobie z sytuacją powodziową w południowej Polsce? - Nie widać "polityków na wałach", politycy nie decydują się na to, żeby wyjść do ludzi, którzy stracili dobytek życia - powiedział w rozmowie z Michałem Kolanką dr Bartłomiej Machnik, politolog z UKSW.W związku z sytuacją powodziową na południu Polski rząd ma wprowadzić stan klęski żywiołowej. Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej podał w poniedziałek rano, że stan alarmowy jest na 92 stacjach hydrologicznych, a stan ostrzegawczy – na 34. Dla zlewni górnej i środkowej Odry, górnej Warty i zachodniej części zlewni górnej Wisły obowiązują ostrzeżenia hydrologiczne trzeciego stopnia, co oznacza, że przewiduje się wystąpienie groźnych zjawisk meteorologicznych powodujących na znacznym obszarze bardzo duże szkody lub szkody o rozmiarach katastrof oraz zagrożenie życia.Dr Bartłomiej Machnik, politolog z UKSW, został zapytany przez Michała Kolankę o ocenę tego, jak rząd Donalda Tuska komunikacyjnie radzi sobie z sytuacją. - Jeżeli chodzi o komunikację rządu, to jest ona poprawna, w moim przekonaniu, i powinna w ten sposób wyglądać - odparł.- Oczywiście mieliśmy pewien epizod czy incydent, jeżeli chodzi o komunikację premiera – zaznaczył Machnik dodając, że ma na myśli wystąpienie Tuska po odprawie we Wrocławiu. W piątek premier powiedział, że opady są intensywne. - Ale chciałbym od razu powiedzieć na początek: (...) prognozy nie są przesadnie alarmujące – dodał. Machnik zaznaczył, iż Tusk uspokajał, że "takiej trudnej sytuacji nie będzie". - Widzimy, że jest wręcz odwrotnie, więc to był taki jedyny element, do którego można byłoby w jakiś sposób się przyczepić - wskazał.- Natomiast co do innej komunikacji, to widzimy dużą aktywność ministrów i wiceministrów, ministerstw strategicznych - mówił, wspominając w tym kontekście o MSWiA, Ministerstwie Infrastruktury i resorcie klimatu. - Widać ewidentnie, że tutaj ta aktywność w terenie jest bardzo duża. Uczestnictwo w sztabach jest zaznaczane i komunikowanie po sztabach - na tyle, na ile możliwe - występuje - kontynuował.Rozmówca Michała Kolanki zaznaczył, że jak dotąd nie widać "polityków na wałach". - Politycy nie decydują się na to, żeby wejść na wały, żeby wyjść do bardzo często również ludzi, którzy stracili dobytek życia. Wiemy, że wtedy emocje są niesamowite i politycy są w stanie później powiedzieć o jedno zdanie za dużo - podkreślił dodając, że "mamy tego bardzo dużo przykładów".W sobotę pod hasłem "stop patowładzy" Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało protest przed Ministerstwem Sprawiedliwości w Warszawie. Przemawiał prezes PiS Jarosław Kaczyński, który atakował m.in. Koalicję Obywatelską i rząd. W tym samym czasie w południowej Polsce strażacy zabezpieczali miejscowości przed nadchodzącą wodą. Czy to był dobry moment na organizowanie politycznych demonstracji?- Gdyby mnie zapytano, czy wiec organizować, czy nie, oczywiście powiedziałbym, że nie - odparł Bartłomiej Machnik. - Obojętnie, w jaki sposób ten wiec przebiegał, obojętnie kto na nim był, jakie były tematy, to w tych dniach nie ma ważniejszych tematów niż sytuacja pogodowa, powódź i stan poszczególnych miast - przekonywał. - W moim przekonaniu był to błąd, ponieważ Prawo i Sprawiedliwość wystawiło się na arenę, gdzie można w nie "strzelać wizerunkowo", w cudzysłowie oczywiście, argumentami pokazującymi, że z jednej strony mamy rząd, który w terenie dba o to, żeby ten kryzys był jak najbardziej opanowany, a z drugiej strony mamy opozycję, która porusza inne tematy i nie decyduje się na tom żeby jakkolwiek zaangażować się w tę sytuację - zaznaczył politolog.
  • Paweł Śliz, szef klubu parlamentarnego Polski 2050

    19:56|
    Zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości jest na dramatycznie niskim poziomie - powiedział w programie "Rzecz o Polityce" szef klubu parlamentarnego Polski 2050, Paweł Śliz.Szef Klubu Parlamentarnego Polski 2050, prawnik Paweł Śliz, uważa, że w wyniku chaosu wprowadzonego podczas ośmioletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości jest na „dramatycznie niskim poziomie”. Ocenił, że odbudowa tego zaufania potrwa w Polsce nie miesiące czy lata, ale dekady.Śliz, szef sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka zapewnił, że wszystkie zmiany, jakie będzie przeprowadzał Sejm w kwestii wymiaru sprawiedliwości, włączając w to reformy Trybunału Konstytucyjnego czy KRS, będą się odbywały wyłącznie zgodnie z literą prawa. Polityka Polski 2050 poproszono o wyjaśnienie, jak odbiera słowa premiera, który niedawno stwierdził, iż w związku z całym konglomeratem spraw wokół wymiaru sprawiedliwości ustrój w Polska można obecnie nazwać „demokracją walczącą”Paweł Śliz stwierdził, że bez względu, po której stronie barykady się stanie, zauważy się, że zarówno w przypadku TK, jak i KRS, są problemy z ich funkcjonowaniem. Tymczasem, jak mówił poseł, rządzący robią wiele, by zreformować te instytucje, ale na przeszkodzie staje im „tama” w postaci prezydenta Andrzeja Dudy. - Prezydent miał być strażnikiem Konstytucji. Tymczasem, pokazując, na co pozwala Trybunałowi Konstytucyjnemu, tym strażnikiem nie jest – mówił Śliz. - Tymczasem zmiany muszą nastąpić.Paweł Śliz liczy na to, że Szymon Hołownia okaże się najlepszym kandydatem na prezydenta całej Koalicji 15 października, a nawet byłby „najlepszym kandydatem wszystkich, łącznie z Prawem i Sprawiedliwością”.- Proszę zauważyć, jak świetnie Szymon Hołownia wpisuje się w standardy, jakie Jarosław Kaczyński wyznaczył dla kandydata PiS – mówił Śliz. - Okazały, zna języki, ma rodzinę, jest młody, ma prezencję - wprost idealny kandydat w standardach prezesa.
  • Aleksander Kwaśniewski, były prezydent

    23:08|
    Czy debata z Donaldem Trumpem przybliżyła Kamalę Harris do prezydentury? - Na pewno nie oddaliła, to bardzo ważne. Harris wypadła dobrze, ale to niczego nie przesądza, szanse są pół na pół. Przy aktywnej kampanii możemy dożyć momentu, że będziemy mieć pierwszą kobietę na urzędzie prezydenta USA (…) ale Trumpa nie wolno nie doceniać - powiedział były prezydent Aleksander Kwaśniewski.Gościem porannego programu Jacka Nizinkiewicza był Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent mówił między innymi o pierwszej debacie Donald Trump-Kamala Harris przed wyborami prezydenckimi w USA. - Lepsza była Kamala Harris. To dla niej niezwykle ważne, bo gdyby źle wypadła, droga Trumpa do Białego Domu byłaby już bardzo szeroko otwarta - powiedział. - Kamala Harris pokazała, że mówi kompetentnie, jest skoncentrowana, ma argumenty, dobrze wygląda i że jak trzeba, to jest złośliwa. Sądzę, że ona miała trudniejszą próbę, bo Donald Trump ma swoich wyborców i nawet jak mówi, że ktoś je psy w jakiejś miejscowości, to nie zrobi to na nikim większego wrażenia. Kto go lubi, to wie, że taki jest, a kto na niego nie głosuje, uważa, że to idiotyzmy. Kamala miała więcej do stracenia, a niczego nie straciła. Nawet sporo zyskała - zaznaczył były prezydent. Aleksander Kwaśniewski odniósł się także do tego, że Trump, zapytany, czy chce, by Ukraina wygrała wojnę, nie odpowiedział wprost. Powiedział jedynie: „Chcę, aby wojna się skończyła. Chcę ratować życie”.- To mówi nam bardzo niebezpieczną rzecz – już wtedy, kiedy Trump mówił, że jest gotów zakończyć tę wojnę w 24 godziny, to brzmiało źle. Bo to jest możliwe tylko w warunkach kapitulacji Ukrainy. Trump nigdy nie powiedział, że będzie rozmawiał z Putinem i zmusi go do wycofania się w okupowanych terytoriów. Natomiast czy można przeszkodzić Ukrainie walczyć? Wystarczy, by prezydent USA podjął decyzję o zmniejszeniu finansowania pomocy dla Ukrainy albo w ogóle o niefinansowaniu jej. To by oznaczało powolny koniec nie tylko wojny, ale i Ukrainy – stwierdził Kwaśniewski. - To, że dwukrotnie pytany nie odpowiedział, jest złowieszcze. To świadczy o tym, że w jego głowie jest plan, że doprowadzi do spotkania, pokój będzie na złych warunkach dla Ukrainy, a on będzie się puszył, że doprowadził do pokoju i że należy mu się Pokojowa Nagroda Nobla. Źle to zabrzmiało, poważnie bym traktował te uniki Trumpa – jako właśnie takie myślenie w kategoriach: „z Putinem wygrać się nie da, Ukraina musi oddać to, co musi oddać, a wojnę trzeba zakończyć, bo kosztuje”. To dla nas myślenie nie do zaakceptowania – dodał były prezydent. - Tak, jak Kamala Harris powiedziała słusznie, Putin w Kijowie i Ukraina w strefie wpływów rosyjskich oznacza zagrożenie dla kolejnych krajów. Może nie Polski w pierwszej kolejności, ale dla Polski to też oznacza kolosalny wzrost zagrożenia – zaznaczył. Czy debata przybliżyła Kamalę Harris do prezydentury? - Na pewno nie oddala i to bardzo ważne. Wypadła dobrze, ale to niczego jeszcze nie przesądza, szanse są pół na pół. Myślę, że przy aktywnej kampanii możemy dożyć momentu, że będziemy mieć pierwszą kobietę na urzędzie prezydenta USA, w dodatku kolorową. To byłoby podwójnie historyczne wydarzenie. Ale Trumpa nie wolno nie doceniać, wszystko jest otwarte - stwierdził Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent mówił także o wyborach prezydenckich w Polsce. - Co zrobi PiS, mnie mniej interesuje. Chciałbym, żeby obóz demokratyczny wygrał wybory prezydenckie w Polsce. Sądzę, że trzeba się do tego porządnie zabrać. Oceniam to tak, że na razie to nie wygląda po stronie demokratów dobrze – kandydaci są, ale jakby ich nie było - stwierdził Kwaśniewski.
  • Marcin Duma, szef IBRiS

    26:28|
    Podejmowane działania są po prostu dostępne w ramach możliwości obecnej ekipy. Innych rzeczy zrobić się nie da, w związku z tym robimy te, które są w naszym zasięgu - tak reakcję premiera Donalda Tuska na kryzys wywołany przez złożenie przez niego kontrasygnaty i wycofanie jej skomentował Marcin Duma, szef pracowni badawczej IBRiS.Sędzia Krzysztof Wesołowski został wyznaczony przez prezydenta Andrzeja Dudę na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej, wyłaniającego kandydatów na prezesa tej izby. Wesołowski do Sądu Najwyższego został wyłoniony w procedurze zmienionej w czasach rządów PiS. Postanowienie kontrasygnował premier Tusk, który w pod koniec sierpnia przyznał, że był to błąd. Na początku września premier ogłosił, że uchyla swoją kontrasygnatę. Ten krok z kolei wywołał dyskusję, czy złożoną już kontrasygnatę można wycofać. Rzecznik Sądu Najwyższego, sędzia Aleksander Stępkowski wyjaśniał, że wskazanie do pełnienia funkcji przewodniczącego Zgromadzenia Sędziów Izby Cywilnej SN „następuje na mocy postanowienia Prezydenta RP, nie zaś na mocy decyzji premiera”. Jak dodał, "postanowienie wywarło już skutki prawne i sędzia Krzysztof Wesołowski będzie działał na jego podstawie". Pytany o prekampanię prezydencką, gość Michała Kolanki przypomniał, że PiS jest niecały rok po utracie władzy. - To jest moment, w którym można sobie pozwolić na odbudowywanie poparcia. Moment na konsolidację, na to, żeby próbować zwierać szeregi. Jednocześnie cały ten wysiłek, który koalicja wkłada w rozliczenie, nie jest obojętny dla notowań Prawa i Sprawiedliwości i na opinie elektoratu.  - Z jednej strony za silni, żeby upaść, z drugiej strony za słabi, żeby zbudować jakąś sensowną kontrofertę - tak Marcin Duma określił obecną sytuację Prawa i Sprawiedliwości. - Afery, które są nagłaśniane, przypominanie ich, nie służy Prawu i Sprawiedliwości. To przez jakiś czas będzie uniemożliwiało wzrosty temu ugrupowaniu. W odpowiedzi na pytanie, czy decyzja Państwowej Komisji Wyborczej i wynikające z niej konsekwencje – np. konsolidacja elektoratu - wzmocniły, czy osłabiły PiS, Marcin Duma odrzekł, że poczekałby z formułowaniem ocen. - Widzę nie tylko sukces w postaci mobilizacji ludzi, ale też potencjalną porażkę, bo może okazać się, że ci ludzie nie są skłonni wpłacać pieniędzy na partię, która ich o to prosi – powiedział Marcin Duma. Pytany, czy można „sprawdzić” kandydata na prezydenta w badaniach, szef IBRiS odpowiedział, że „to się da zrobić” nawet w przypadku mało znanych kandydatów. - Nie jest nawet problemem uwzględnienie w badaniach osoby, o której nikt jeszcze nie słyszał. Nie mówię o pośle (Zbigniewie) Boguckim, prezesie (IPN Karolu) Nawrockim czy Tobiaszu Bocheńskim, tylko o osobie kompletnie nieznanej, która nie pojawiła się jeszcze na scenie publicznej. Z jednej strony sprawdzamy, jaki jest obraz idealny, z drugiej mamy możliwość podczas badań jakościowych zaprezentowania fragmentów nagrań wybranej osoby, nawet w zainscenizowanych sytuacjach, jak choćby udział w konferencji prasowej. Jesteśmy w stanie zderzyć wyobrażenia respondentów o prezydenturze z samym człowiekiem. Mamy możliwość ocenić, jakie robi pierwsze wrażenie, na ile akceptowalny jest jego głos, czy jego tembr jest uspokajający, czy irytujący, jakie emocje niesie ze sobą konkretny człowiek. Jesteśmy w stanie sprawdzić jego historię, sprawdzić jego słabe strony. 
  • Dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych

    23:11|
     - To były konsultacje na takim poziomie dokładności, możliwości formułowania sądów, uwag do przedstawionych przez rząd propozycji, w jakich nikt dotąd nie uczestniczył - tak o spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem i ministrem sprawiedliwości Adamem Bodnarem mówił dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. - Powodem spotkania była krytyka premiera ze strony środowisk mocno zaangażowanych w przywracanie niezależności instytucjom wymiaru sprawiedliwości – relacjonował dr Jacek Kucharczyk.  Jak dodał, „to było spotkanie, z którego większość uczestników wyszła w bardzo dobrych nastrojach, chociaż przychodziła na nie w niezbyt dobrych”. - Katalizatorem tego spotkania był list środowisk prawniczych i obywatelskich w sprawie kontrasygnaty premiera dla neosędziego (Krzysztofa) Wesołowskiego – mówił dr Kucharczyk. Przypomniał, że ta sprawa wzburzyła środowiska, "które przez lata walczyły o praworządność w Polsce i o to, żeby nie uznawać nominacji, dokonanych przez tzw. neo-KRS", którą powszechnie uważa się - zgodnie z wyrokami sądów europejskich – za niekonstytucyjną.   - Dyskusja toczyła się wokół przedstawionych przez ministra (Adama) Bodnara planów naprawiania wymiaru sprawiedliwości, w szczególności dotyczących przyszłości Krajowej Rady Sądownictwa – mówił gość Joanny Ćwiek-Śwideckiej.   To, co ujęło osoby na spotkaniu, to fakt, że trwało ono pięć godzin i każdy mógł się bez ograniczeń wypowiadać. Czasami były to wypowiedzi krytyczne także wobec tych nowych koncepcji. Premier i minister Bodnar byli z nami, słuchali i odpowiadali na pytania. To były konsultacje na takim poziomie dokładności, możliwości formułowania sądów, uwag do przedstawionych przez rząd, w jakich nikt dotąd nie uczestniczył.  Nawet jeśli wiele osób wyszło, mając wątpliwości co do dalszych działań, to wyszliśmy z przekonaniem, że dialog jest zainicjowany i będzie się toczył dalej, że minister Bodnar wie co robi a rząd nie odpuszcza kwestii wymiaru sprawiedliwości i staje na pryncypialnym stanowisku, że te wszystkie nadużycia, z którymi mieliśmy do czynienia przez ostatnie osiem lat, muszą być naprawione.  Jak zaznaczył szef Instytutu Spraw Publicznych, propozycje, przedstawione przez ministra sprawiedliwości miały „pogodzić dwa sprzeczne postulaty”, z jednej strony przedstawiane przez środowiska, walczące o praworządność, by „rozliczyć neo-KRS i osoby, które uczestniczyły w zamachu na praworządność”, z drugiej strony pragmatyczna zasada, że proces rozliczeń i zmian nie powinien doprowadzić do pogorszenia trudnej sytuacji w wymiarze sprawiedliwości. - Warto przypomnieć, że przewlekłe procedury sądowe i sposób działania sądów były jednym z powodów, dla których część opinii publicznej uznała radykalne działania ministra Zbigniewa Ziobry „za jakoś tam uzasadnione”. - Kiedy PiS przychodził do władzy, zadowolenie z funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości było dosyć niskie i to umożliwiło ten frontalny atak na niezależność sądownictwa – powiedział dr Kucharczyk. - Zmiany, które (Zbigniew) Ziobro wprowadzał nic nie dały, a wręcz przeciwnie. Sądy działają dzisiaj jeszcze gorzej, niż działały w 2015 roku. Chodzi o to, żeby naprawiając wymiar sprawiedliwości, przywracając mu niezależność, jednocześnie wprowadzić takie zmiany, by przeciętny obywatel także odczuł poprawę - ocenił dr Kucharczyk.   Jak powiedział, obawą opinii publicznej może być to, że wyroki, które zapadły z udziałem neosędziów, mogą zostać unieważnione. - Minister Bodnar uważa, a wokół tego toczyła się głównie dyskusja, że większość z tych rzeczy da się pogodzić - powiedział prezes ISP.  
  • Prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog

    14:58|
    - Covid w tym momencie nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia publicznego - uważa wirusolog prof. Krzysztof Pyrć.Czy Covid-19 wrócił i jak bardzo jest obecnie groźny? Jacek Nizinkiewicz zapytał o to prof. Krzysztofa Pyrcia, wirusologa z Małopolskiego Centrum Biotechnologii.– Covid nigdy nie zniknął. Jesteśmy w fazie postpandemicznej, pojawił się nowy wariant i fala zakażeń pojawiła się wcześniej, niż tego oczekiwano - odpowiedział.- Fala pojawiła się już latem. Do Polski dotarło to z opóźnieniem, w USA od dłuższego czasu było widać, że liczba zakażeń wzrosła. Na szczęście wzrosła i się ustabilizowała. Obserwujemy wzrost liczby zakażeń na całym świecie, ale obraz kliniczny tych zakażeń nie zmienił się, nie chorujemy ciężej niż pół roku lub rok wcześniej. Mamy do czynienia z łagodniejszym wariantem, a dodatkowo cały świat jest immunizowany przez szczepienia lub przechorowanie – mówił prof. Pyrć.Zdaniem wirusologa obecnie nie ma zagrożenia dla zdrowia publicznego, ale należy pamiętać, że nie oznacza to zagrożenia dla każdego indywidualnie.- Covid w tym momencie nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia publicznego. Zaznaczam, że mówię o zdrowiu publicznym, bo część osób myli te dwie kwestie. To, że covid nie jest już zagrożeniem, to dotyczy zdrowia publicznego, czyli tego, że zamkniemy kraj i świat, wrócą obowiązkowe działania. Covid wyszedł z tej fazy, ale to nie oznacza, że on przestał istnieć i nie powoduje ciężkiej choroby - odpowiedział.- To nie oznacza, że nie powinniśmy o siebie dbać. To oznacza, że wszelkie historie sprzed czterech lat, że wrócą lockdowny to opowieści z mchu i paproci – przekonuje prof. Pyrć.Wirusolog był również pytany o możliwość powrotu do noszenia maseczek. - Mamy dwa rodzaje maseczek. Mamy maseczki materiałowe, które w głównym stopniu stanowią kontrolę źródła. Jeżeli ja jestem chory, to redukujemy ryzyko zakażenia kogoś innego. Traktowanie tego, jak obrona własna, to działanie nadmiarowe - skomentował.- Obecnie, by to miało sens, wszyscy musieliby je nosić i nie widzę, jak by to miało wyglądać. Czy to miałoby sens? Pewnie techniczny by miało, ale musimy pamiętać, że społecznie nie byłoby to akceptowane. To by zatrzymało falę zakażeń, ale by tego nie zatrzymało. Te zakażenia i tak by się pojawiały – mówił prof. Pyrć.- Druga sprawa to osoby z grupy ryzyka, które boją się o swoje zdrowie, boją się, że się zarażą. Gdy idziemy do przychodni, możemy rozważyć taką maseczkę. Nośmy maseczkę wyższej klasy, która nas chroni - dodał.
  • Ryszard Kalisz, członek PKW

    32:38|
    Jeśli PKW nie przyjmie tego sprawozdania za 2023 rok to PiS traci subwencję za całe cztery lata tej kadencji - mówił w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem członek PKW, Ryszard Kalisz.29 sierpnia PKW odrzuciła sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego PiS kwestionując przeznaczenie na kampanię kwoty 3,6 mln złotych. Decyzja oznacza, że PIS straci co najmniej 57,6 mln zł z dotacji i subwencji wypłacanej z budżetu państwa. - Uchwała PKW jest w sprawie odrzucenia sprawozdania pełnomocnika finansowego komitetu wyborczego PiS w wyborach do Sejmu i Senatu 15 października 2023 roku. Konsekwencją tego odrzucenia, zgodnie z Kodeksem wyborczym, jest po pierwsze ograniczenie dotacji – to zwrot za kampanię do parlamentu w 2023 roku – i ograniczenie subwencji. Subwencja to środki finansowe, które każda partia, która przekroczyła 3 proc. w wyborach do Sejmu, otrzymuje od państwa – wyjaśnił Kalisz. - PiS wprowadził na swoją zgubę nowe brzmienie artykułu 149 (Kodeksu wyborczego - red.), że wartość tych nielegalnie przyjętych środków, również równowartość nielegalnie przyjętych niepieniężnie różnych dotacji, ta wartość przepada na rzecz Skarbu Państwa. Czyli PiS jeszcze straci te 3,6 mln zł. Urząd Skarbowy, gdy to postanowienie się uprawomocni, wejdzie na konta pełnomocnika finansowego i będzie egzekwował te 3,6 mln – zapowiedział członek PKW.- Łącznie na dziś PiS straci ponad 54 mln zł. Natomiast my jesteśmy jeszcze przed przyjęciem – na innej już podstawie – finansowego sprawozdania rocznego partii. Jeśli w okresie 66 dni kampanii, od 8 sierpnia do 13 października, uznaliśmy nieprawidłowości na kwotę 3,6 mln zł to trudno przewidywać, że będziemy postępowali wbrew własnej decyzji i uznamy, że w całym roku 2023 wszystko było w porządku – dodał.- Jeśli PKW nie przyjmie tego sprawozdania za 2023 rok to PiS traci subwencję za całe cztery lata tej kadencji – podsumował.Kalisz mówił też, że za odrzuceniem sprawozdania PiS było pięć głosów, trzy były przeciwne, a jeden wstrzymujący. O nieprawidłowościach, których dopuścił się PiS Kalisz mówił, że Prawo i Sprawiedliwość „powinno mieć dużą wdzięczność do członków PKW, również tych wybranych przez członków koalicji demokratycznej”. - Było 69 pikników wojskowych. Ja znalazłem agitację na ośmiu. A w końcu przyjęliśmy tylko dwa, ponieważ inni członkowie PKW mnie przegłosowali, bo stwierdzili, że na pozostałych sześciu to nie było takie wyraźne – mówił. - Podobnie nie zostały zaliczone wszystkie pikniki dotyczące (promowania) 800plus. Tam się pojawiali posłowie, oni się promowali, ale po to, aby się zaliczyć do nieuprawnionych przysporzeń musi być agitacja – wyjaśnił. Czy PiS po tej decyzji stanie się bankrutem?- Ja nie mam wiedzy, ile pieniędzy ma PiS. Ile ma na kontach, ile ma w innych miejscach – a powinna mieć tylko na kontach. To było poza przedmiotem rozstrzygania PKW – odparł.Kalisza pytano też o procedurę odwołania od decyzji PKW, która przewiduje, iż sprawą zajmie się Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, której legitymacja do wydawania orzeczeń jest kwestionowana, ponieważ Izba jest obsadzona wyłącznie przez neosędziów. - W grudniu ostatni raz Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że taka Izba nie istnieje, że jest bytem nieistniejącym, w związku z tym siłą rzeczy inne organy władzy publicznej w Polsce, która jest członkiem UE, nie powinny brać pod uwagę orzeczeń bytu, którego nie ma – zauważył. Kalisz przypomniał, że o tym, iż odwołanie rozpatruje ta izba, również zdecydował PiS zmieniając prawo wyborcze. - Na swoją zgubę - ocenił. 
  • Dorota Łoboda, posłanka KO

    18:01|
    W sumie błahy incydent - tak posłanka KO Dorota Łoboda oceniła wulgarne okrzyki uczestników spotkania Campus Polska Przyszłości pod adresem PiS. - Wiele wspaniałych rzeczy dzieje się na Campusie, dużo bardziej wartych rozmowy niż ta wpadka - powiedziała w rozmowie z Joanną Ćwiek-Świdecką.W niedzielę w Olsztynie na organizowanym przez prezydenta Warszawy, wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego Campusie Polska Przyszłości odbyła się dyskoteka (tzw. silent disco), podczas której młodzi ludzie słuchali piosenki "Jbć Pis" Cypisa. "Pisowcy w...", "j... was, pisowskie śmiecie", "w... z tego kraju" - brzmi utwór. "J... PiS" - skandowali uczestnicy imprezy.Na miejscu byli ministrowie rządu Donalda Tuska (PO) - minister sportu i turystyki Sławomir Nitras (PO) oraz minister do spraw Unii Europejskiej Adam Szłapka (Nowoczesna). Nagranie umieścił w internecie warszawski radny Koalicji Obywatelskiej, Mikołaj Wasiewicz, który później skasował swój wpis.- Mamy poczucie wpadki. Takie wpadki się zdarzają. Cóż, każdy z nas miał kiedyś 19 lat i głupie pomysły przychodziły nam do głowy - skomentowała w środę w rozmowie z Joanną Ćwiek-Świdecką posłanka Koalicji Obywatelskiej Dorota Łoboda. - Rzeczywiście, ten utwór nie powinien się był tam pojawić, ale też nie robiłabym z tego historii, która przykrywa wszystkie dobre rzeczy, które dzieją się na Campusie - zastrzegła.- Młode osoby, które puściły ten utwór myślę, że mają nauczkę i zrozumiały, że czasami zwyczajna głupota może mieć poważne konsekwencje. Takimi konsekwencjami jest to, że od dwóch dni tłumaczymy się z tego, co wydarzyło się podczas silent disco, co było dość w sumie błahym incydentem w kontekście tego wszystkiego, co tutaj się dzieje na Campusie - mówiła posłanka KO.Dorota Łoboda wyraziła pogląd, że incydent z wulgarnym zachowaniem uczestników imprezy, której patronuje Trzaskowski, "przykrywa fantastyczne debaty, fantastyczne panele, aktywność młodych osób, które zadają naprawdę mądre pytania, (...) które chcą brać odpowiedzialność, chcą angażować się w życie publiczne". - Mamy nadzwyczajnych panelistów, świetne warsztaty i oczywiście, że to, co wydarzyło się podczas silent disco było niewłaściwe i nikt temu nie zaprzecza, natomiast to był utwór wybrany przez młode osoby, które uczestniczyły w silent disco - powiedziała. - Zostało im powiedziane, że nie powinny były tego robić i myślę, że powinniśmy wreszcie przestać o tym rozmawiać, bo wiele wspaniałych rzeczy dzieje się tutaj na Campusie, dużo bardziej wartych rozmowy niż akurat ta wpadka - oświadczyła posłanka formacji kierowanej przez Donalda Tuska.Gdy sprawa wulgarnego zachowania uczestników Campusu Polska Przyszłości stała się głośna, Rafał Trzaskowski mówił, że Campus to nie obóz harcerski, zaś Donald Tusk zacytował piosenkę wykonywaną przez Jerzego Stuhra, że "śpiewać każdy może". Czy władze Platformy Obywatelskiej nie nazbyt trywializują to, co się stało? Może jest problem z mową nienawiści? - pytała Joanna Ćwiek-Świdecka. Dorota Łoboda odparła, że "warsztatów o mowie nienawiści, o hejcie naprawdę w programie Campusu jest wiele". - Jest też regulamin Campusu, znany wszystkim uczestniczkom i uczestnikom, i wyraźnie jest tam powiedziane, że wulgaryzmy czy mowa nienawiści, czy obrażanie kogokolwiek jest zakazane na terenie Campusu i w trakcie tej imprezy. To nie jest tak, że my nie próbowaliśmy temu przeciwdziałać czy też, że nie było żadnej reakcji – przekonywała.- Nie chodzi o bagatelizowanie tego, ale przywrócenie właściwej miary. Wydarzyło się coś głupiego, coś złego - powiedziała posłanka KO. Zaznaczyła, że w imprezie na Campusie Polska Przyszłości brali udział dorośli ludzie. - Myślę, że zrozumieli, że to będzie dla nich potężna nauczka - dodała.
  • Anna Maria Żukowska, szefowa klubu Lewicy

    18:48|
    Jeżeli ta decyzja wiąże się z czymś innym, to teoretycznie mogę to zrozumieć, bo są różne ważne rzeczy w państwie. Ale lepiej by było usłyszeć taki komunikat niż ten, że ktoś czegoś nie dopilnował - mówiła Anna Maria Żukowska, szefowa Klubu Lewicy, pytana o decyzję premiera Donalda Tuska o złożeniu kontrasygnaty pod decyzją prezydenta o wyznaczeniu Krzysztofa Wesołowskiego na przewodniczącego Zgromadzenia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego.Anna Maria Żukowska, szefowa Klubu Lewicy, zapytana została w programie Joanny Ćwiek o decyzję premiera Donalda Tuska o złożeniu kontrasygnaty (podpisu) pod decyzją prezydenta o wyznaczeniu Krzysztofa Wesołowskiego na przewodniczącego Zgromadzenia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Kontrasygnata premiera umożliwiła wyznaczenie Wesołowskiego, który jest tzw. neosędzią, na przewodniczącego zgromadzenia, które ma dokonać wyboru prezesa Izby Cywilnej SN. Decyzja Tuska wywołała niezadowolenie części środowisk sędziowskich, krytycznych wobec reformy wymiaru sprawiedliwości przeprowadzonej przez PiS.- Nie za bardzo wierzę, że to był ludzki błąd, szczególnie, że znam pana ministra (Macieja) Berka. To jest bardzo odpowiedzialna i oddana walce o przywracanie praworządności osoba. Trudno mi to sobie wyobrazić. Nie wiem, co się stało. Wolałabym usłyszeć – jako obywatelka Polski – inny komunikat niż ten, że w takich sprawach się nie czyta tego, co się podpisuje. To zdumiało bardzo wiele osób – powiedziała Anna Maria Żukowska. - Ta decyzja zbulwersowała i środowisko sędziowskie, i osoby, które tworzyły łańcuchy światła w obronie wolnych sądów, kiedy rządziło PiS. Wszystkich tych, którzy mają w sercu wolę przywrócenia prawdziwych rządów prawa w wymiarze sprawiedliwości. To było niezrozumiałe. A – co jest najgorsze w tej sytuacji – tego się nie da odkręcić. Ten podpis legalizuje nielegalnego neosędziego w Sądzie Najwyższym. To jest precedens, który przez stronę PiS i neosędziów będzie wykorzystywany do argumentowania – „dlaczego chcecie weryfikować neosędziów, przecież pan Wesołowski został uznany przez premiera Donalda Tuska”. Ten precedens będzie tworzył kolejne problemy w wymiarze sprawiedliwości. To kolejny krok, który jest błędny. Nie wiem, dlaczego do tej decyzji nie została przywiązana odpowiednia waga. Jeżeli ona rzeczywiście wiąże się z czymś innym, to teoretycznie mogę to zrozumieć, bo są różne rzeczy w państwie, które są ważne. Ale lepiej by było usłyszeć taki komunikat niż ten, że ktoś czegoś nie dopilnował - dodała szefowa Klubu Lewicy. Czy w związku z tą sprawą ktoś powinien stracić stanowisko? - Ostatnio mieliśmy bardzo nieprzyjemną sytuację związaną z ministrem z ramienia Lewicy, panem Ciążyńskim. Popełnił błąd i natychmiast podał się do dymisji. Jeśli ktoś i w tej sytuacji popełnił błąd, to myślę, że reakcja powinna być dokładnie taka sama. Jeżeli sam pan premier przyznał, że błędy się zdarzają, ale trzeba za nie ponosić odpowiedzialność polityczną, to chciałabym zobaczyć, gdzie jest w tym momencie odpowiedzialność polityczna i czyja ona jest - stwierdziła Żukowska. - Ja sobie głęboko w sercu nie życzę dymisji pana Berka, bo w dużej mierze na nim stoi KPRM i wszystkie ustawy, które są przygotowywane, w tym między innymi ustawy dotyczące przywracania praworządności. On ma pełną wiedzę w tej sprawie i porusza się w tej tematyce bardzo swobodnie. Natomiast nie może być podwójnych standardów, jak jest jakiś błąd, to musi być reakcja. To jest poważny błąd, którego się nie da odkręcić. A co by było, gdyby pan premier miał guzik atomowy, jak prezydent USA? W pewnych sytuacjach i instytucjach takie błędy nie mają prawa się wydarzyć - zaznaczyła polityk.