Share

cover art for Dariusz Chromiec, burmistrz Stronia Śląskiego

Rzeczpospolita Rozmowy

Dariusz Chromiec, burmistrz Stronia Śląskiego

Kiedy w Stroniu Śląskim pękła tama, wylała się masa wody i utworzyła lej, jak gdyby przez miasto przeszła morena czołowa lodowca. To spowodowało potężne zniszczenia - powiedział w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem Dariusz Chromiec, burmistrz Stronia Śląskiego. - Staramy się wrócić do funkcjonowania. Może nie do normalności, ale do funkcjonowania - dodał.


Podczas rozmowy burmistrz Stronia Śląskiego zapytany został między innymi, jak obecnie wygląda sytuacja w jego mieście. - Powoli sytuacja jest opanowana, jeśli chodzi o koordynację wszystkich działań, jakie wykonujemy w celu zapewnienia bytu dla mieszkańców – wyżywienia, noclegów, opieki medycznej - powiedział Chromiec. - Sytuacja jest koordynowana przez sztab zarządzania kryzysowego wspólnie ze mną. Działamy, by poprawić warunki, dużo pracujemy nad udrożnieniem naszej komunikacji wewnętrznej na terenach wiejskich. Bo miasto jest udrażnianie, ale chodzi też o tereny wiejskie – dojazd do wszystkich miejscowości. Mamy tutaj dużą przeprawę przez Dolinę Białej Lądeckiej, gdzie ucierpiały najbardziej mosty i drogi - dodał polityk. - Prace rozpoczeły się na każdym szczeblu. Gmina działa, działa Zarząd Dróg Powiatowych w Kłodzku, ruszyły od dzisiaj Wody Polskie, które regulują cieki wodne. Przywracamy sieć, energię elektryczną i pracujemy nad udrożnieniem kanalizacji, która została mocno zniszczona. Staramy się wrócić do funkcjonowania. Może nie do normalności, ale do funkcjonowania - zaznaczył burmistrz Stronia Śląskiego. 


- W Stroniu są bardzo duże zniszczenia, nazywam to nawet kataklizmem dla naszej gminy. To nie zalania, nie jakaś powódź, a kataklizm – zniszczone budynki, zniszczona infrastruktura drogowo-mostowa, to potężny cios i tragedia dla naszej gminy - przyznał Chromiec. - Kiedy 15 września pękła tama, masa wody wylała się na miasto i utworzyła lej, jak gdyby przeszła morena czołowa lodowca. To spowodowało potężne zniszczenia. Jest też jedna ofiara śmiertelna, nie jednak ma osób zaginionych i poszukiwanych - powiedział polityk. 


Dlaczego sytuacja jest aż tak trudna? - Pytanie należy skierować do Wód Polskich, do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej, który ma pieczę nad zbiornikiem, bo to nie jest moja budowla hydrotechniczna. Ja mogę powiedzieć, że przez pewien okres były prowadzone prace na wałach ziemnych. Dotyczyć one miały ułożenia monitoringu, urządzeń pomiarowych. Nie znam szczegółów, Wody Polskie nas nie informowały, jakie przeprowadzają inwestycje. Czy to było przyczyną pęknięcia tamy? Trudno mi się wypowiedzieć, nie mnie oceniać - stwierdził burmistrz Stronia Śląskiego.


Dariusz Chromiec zapytany został także, jak wygląda współpraca samorządu z rządem. - Współpraca jest bardzo dobra, cieszę się, że został powołany sztab zarządzania kryzysowego. Współpracujemy – te zdania są naprawdę koordynowane i przemyślane. Myślę, że to pozwala nam na ogarnięcie tych zadań, których jest bardzo dużo, bo rozmiar szkód, jaki mamy na terenie naszej gminy, jest poważny. Jesteśmy na dobrym etapie – na etapie sprzątania i porządkowania. Powoli zabieramy się do odbudowy, choć to może brzmieć śmiesznie. Ale już pewne elementy stabilizacyjne są wykonywane. Działamy prężnie i współpracujemy ze sztabem zarządzania kryzysowego - powiedział Chromiec.


- W tej chwili po mieście i gminie chodzą inspektorzy nadzoru budowlanego i sprawdzają budynki. My też sprawdzamy protokoły – które budynki są do naprawy a które do wyburzenia. Chodzą komisje urbanistyczne, które to wszystko sprawdzają. Na pewno będziemy musieli zmienić całą urbanistykę miasta – przynajmniej w tej części, gdzie zostało ono zalane. Niebawem będziemy zlecać, by ktoś nam przedstawił koncepcję zagospodarowania tej części miasta - podkreślił burmistrz Stronia Śląskiego. 


More episodes

View all episodes

  • Dr Bartosz Rydliński, politolog

    20:19|
    Uważam, że PiS popełniło błędną decyzję nie afiliując się z rządem. Politycy tej partii powinni powiedzieć: na czas powodzi zawieszamy wszelkie spory polityczne, stoimy przy rządzie, będziemy pomagać. Powinni dokonać pewnej refleksji – zastanowić się na przykład, co z wyborami prezydenckimi - powiedział w porannym programie Michała Kolanki dr Bartosz Rydliński z UKSW.Gościem porannego programu Michała Kolanki był dr Bartosz Rydliński z UKSW. Ekspert zapytany został między innymi o to, czy komunikacyjnie i wizerunkowo rząd oraz Donald Tusk zyskali, czy stracili na powodzi w Polsce.- Za wcześnie, żeby stwierdzić, czy rząd na tym zyskał, i czy zyskał na tym Donald Tusk. Wiemy natomiast, kto na tym nie zyskuje – PiS. Miałem wrażenie, że to zestawienie dwóch obrazków. Z jednej strony mamy manifestację pod Ministerstwem Sprawiedliwości, słabą frekwencję, niejasny przekaz. PiS mówi o bodnarowcach, a woda lała się przez Śląsk, Dolny Śląsk i Opolskie. To pokazuje, że Jarosław Kaczyński nie do końca chyba wiedział, z czym będą się mierzyć w kolejnych tygodniach politycy i obywatele - powiedział dr Bartosz Rydliński. - Ta powódź może dokonać poważnego resetu w poparciu partii politycznych, ale jeszcze jest za wcześnie. Tych mikrohistorii samorządowych jest naprawdę wiele - dodał. Jak powiedział ekspert, „kiedy spojrzymy sobie na geografię wyborczą okręgu nr 1 i okręgu nr 2 do Sejmu, to są to okręgi, które zmieniają poparcie”. - Na przykład w okręgu kłodzkim w 2019 roku wyraźnie wygrało PiS, a w 2023 jeden punkt procentowy dzielił KO od PiS i KO te wybory wygrała. Nie wiem, czy zarządzanie kryzysowe i niefortunna wypowiedź Donalda Tuska, nie będą się za nim ciągnęły właśnie w tych okręgach wyborczych - stwierdził Rydliński. Reakcja na powódź to coś, co wzmacnia czy osłabia premiera. - Donald Tusk nauczył się na innej powodzi, tej z 2010 roku. Wtedy popełnił szereg błędów przez brak doświadczenia, był premierem trzy lata, zarządzał tą sytuacją z Warszawy. Ta powódź była inna (…) ale premier pojechał wtedy na te wały bardzo późno. Teraz można powiedzieć, że pojechał w przededniu tego kataklizmu. To był sygnał, że on jest szeryfem – że tego dogląda i jest na miejscu - powiedział ekspert. - Natomiast z opowieści, które podają portale lokalne wynika, że w niektórych miejscach, gdzie pojawiał się Donald Tusk, organizowano konferencję prasową, a w momencie, kiedy gasły światła kamer, pakowali się i mówili, że jadą dalej, bo jakimś sensie trzeba dalej robić politykę. Są takie przykłady, które pokazują słabość państwa w tej powodzi – na przykład brak agregatów prądotwórczych. Ponoć wszystkie daliśmy na Ukrainę, ale jak dajemy je na Ukrainę, to zakładam, że musimy się szykować na to, że my też kiedyś będziemy potrzebować tych agregatów. Jest też słynna historia o żołnierzach, którzy przyjechali pomóc powodzianom bez łopat. To są symbole słabości państwa i przypuszczam, że to się będzie na rządzie mściło - dodał dr Bartosz Rydliński. Jak stwierdził podczas rozmowy dr Rydliński, „PiS goni własny ogon”. - Kolejny symbol niezrozumienia jak podchodzić do powodzi? Słynna konferencja prasowa, w której ciężarówka była załadowana do połowy i to raczej lekkimi sprzętami, a nie ciężkimi jak agregaty czy łopaty. Jarosław Kaczyński chciał pokazać w ten sposób, że PiS też pomaga - zauważył Rydliński. - Ja uważam, że PiS popełniło błędną decyzję nie afiliując się z rządem. Powinni powiedzieć: na czas powodzi zawieszamy wszelkie spory polityczne, stoimy przy rządzie, będziemy pomagać. PiS powinno dokonać pewnej refleksji, co będzie zaraz – co z wyborami prezydenckimi. PiS nie miało tak naprawdę możliwości reakcji, bo co miał zrobić - podkreślił.
  • Dominika Lasota, aktywistka z Inicjatywy Wschód

    18:14|
    Dominika Lasota z Inicjatywy Wschód przedstawiła propozycję powołania "superfunduszu klimatycznego", który miałby służyć radzeniu sobie ze skutkami kataklizmów, spowodowanych zmianami klimatycznymi. - Niech winowajcy zapłacą za te szkody - mówiła.- Byliśmy w Paczkowie w woj. opolskim, w Głuchołazach i na Dolnym Śląsku: w Lądku-Zdroju i mniejszych miejscowościach. Nie ma odpowiednich słów, żeby opisać, jak te miejscowości wyglądają w rzeczywistości. Wszędzie widać skutki tej powodzi, wszędzie widać zniszczone domy, wszędzie leżą, teraz już uprzątnięte dzięki straży pożarnej i wojsku, połamane drzewa, hałdy zalanych mebli i sprzętów, które ludzie wynoszą z swych domów. Ten obraz naprawdę łamie serce – opowiadała Dominika Lasota. Jak mówiła, decyzja, by pojechać w miejsca dotknięte powodzią, była „oczywista”. - Na miejscu są nasze aktywistki, ich rodziny i znajomi. Od początku dawały nam znać, że potrzebne są ręce do roboty. One od początku jeżdżą do różnych miejscowości i pomagają. Dzwonią do centrów koordynacji pomocy i dopytują: do którego domu, do której osoby, do której rodziny jechać dzisiaj. Pomagają całymi dniami, przerzucają błoto, sortują śmieci czy zajmują się dziećmi, kiedy trzeba pomóc rodzicom – mówiła przedstawicielka Inicjatywy Wschód. - Decyzja, że musimy tam jechać i je wesprzeć zapadła bardzo szybko – powiedziała.  - Wszystkie rodziny, u których byłyśmy, mówią o tym, że roboty na miejscu jest więcej niż ludzi do pomocy. Ale nie mówią tego z żalem, tylko często z głębokim przejęciem. Powrót do normalności to dla nich kosmicznie długa droga. Dlatego są przerażeni. Bo idzie zima, bo czasami nie orientują się, jak zdobyć pieniądze na remonty, czasami, szczególnie starsze osoby, nie mają rodziny. Nie są w stanie fizycznie tego ogarnąć - relacjonowała w rozmowie Michałem Kolanką Lasota. Jak dodała, na miejscu „w ilości ogromnej są służby, widać wojsko, ogromne rzesze straży pożarnej, widać wolontariuszy”. - Ale potrzeby są jeszcze większe - zaznaczyła.Jak sprawić, by pomoc dla powodzian nie była „akcyjna”, ale długoterminowa? Dominika Lasota odparła, że potrzebna jest zmiana podejścia do katastrof klimatycznych. - Jeśli państwo nie podchodzi do katastrofy klimatycznej jako kwestii bezpieczeństwa narodowego, trudno się dziwić, że w takich momentach reagujemy ad hoc, jesteśmy reakcyjni, rząd z godziny na godzinę tworzy scenariusze tego, jak sobie z takim kataklizmem poradzić - mówiła. - Jako Inicjatywa Wschód wychodzimy z konkretną propozycją, by rząd utworzył „superfundusz klimatyczny”. Polegałby na tym, byśmy mieli, jako państwo, konkretną sumę na przypadki takich kataklizmów. Podobne mechanizmy są wprowadzone w kilku stanach USA, podobne mechanizmy są też w Unii Europejskiej. Chodzi o to, i to jest kluczowe, że na ten fundusz składaliby się winowajcy kryzysu klimatycznego, czyli przede wszystkim koncerny energetyczne, wielki biznes, który doprowadza do kryzysu klimatycznego i zbija na tym wielką kasę - mówiła Dominika Lasota. - Jeżeli tak jest, to nie Polacy powinni zrzucać się na wszelkiego rodzaju zrzutki, ale powinniśmy pociągnąć odpowiednie podmioty do odpowiedzialności - przekonywała.- Do tego „superfunduszu” mogłyby zrzucać się Orlen, PGE czy wszelkiego rodzaju inne firmy, które zbijają na tym kryzysie ogromne pieniądze i go tworzą. Niech oni zapłacą za te szkody – powiedziała przedstawicielka Inicjatywy Wschód.Inicjatywa Wschód przedstawia się jako „ruch młodych osób z każdej części Polski”, którzy ”walczą o Polskę, która jest fajniejszym krajem do życia dla nas wszystkich”. ”Pochodzimy z zapomnianych wiosek i zanieczyszczonych miast. Wierzymy, że jesteśmy potrzebne wszędzie – w szkołach, na uniwersytetach, w zakładach pracy i poza nimi. Mamy marzenia, zapał i konkretny plan” - piszą o sobie członkowie grupy. 
  • Tomasz Nowicki, burmistrz Lądka Zdroju

    16:32|
    Straty w wyniku powodzi w Lądku Zdroju wstępnie szacowane są na setki milionów złotych - powiedział w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem burmistrz tego miasta Tomasz Nowicki.- Sytuacja w naszym mieście i na terenie wsi z dnia na dzień się znacząco poprawia, natomiast nie ma co ukrywać, że jesteśmy dopiero na początku drogi odbudowy całej naszej gminy. Staramy się nie patrzeć na skalę zniszczeń, która tutaj jest, ponieważ gdybyśmy skupiali się za bardzo na tym, paraliżowałoby to nasze działania - oświadczył burmistrz Lądka Zdroju. Dodał, że miejscowy sztab spotyka się dwa razy na dobę. - Ustalamy całą logistykę działań i realizujemy po prostu, nie oglądając się na wszystkie przeciwności, które tutaj są - zaznaczył.Tomasz Nowicki przekazał, że w regionie zdecydowanie poprawiła się sytuacja jeśli chodzi o przejezdność dróg. - Jesteśmy już dosyć dobrze skomunikowani z Kłodzkiem, centrum naszego powiatu - podkreślił. Mówił, że przez cały czas Lądek Zdrój miał połączenie drogowe z Czechami, co w pierwszych dniach powodzi okazało się kluczowe, ponieważ od strony Jawornika do miasta można było przywieźć żywność i wodę.Jakiej pomocy najbardziej potrzebują mieszkańcy Lądka Zdroju? W rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem burmistrz przekazał, że butelkowana woda ze względu na problemy z wodociągiem czy uzdatnianiem wody w studniach cały czas się przydaje i nie zmarnuje się. Nowicki oświadczył, że znacząco poprawiła się sytuacja z dostępem do energii elektrycznej. - Towarem pierwszej potrzeby są osuszacze - wskazał. - Trzeba osuszać wyczyszczone mieszkania, domy i tutaj osuszacze są absolutnie niezbędne. Proszę, jeżeli państwo możecie nam w tym pomóc, będziemy jako lokalna społeczność bardzo wdzięczni - zaapelował.Pytany o skalę zniszczeń, burmistrz Lądka Zdroju przekazał, że straty wstępnie oszacowano na setki milionów złotych. - Mówiliśmy wstępnie o prawie 400 milionach, natomiast te szacunki będą wzrastać. To były takie wstępne nasze kalkulacje. Na samo sprzątanie i zabezpieczenie mieszkańców oszacowaliśmy kwotę 26 milionów złotych - i tutaj była bardzo szybka reakcja władz, ponieważ te środki zostały realnie zabezpieczone i przekazane - poinformował.Nowicki zaznaczył, że w Lądku Zdroju przydadzą się dodatkowe ręce do pomocy w likwidowaniu skutków powodzi. - Wolontariusze przydają się nam bardzo, natomiast apelujemy, żeby osoby, które chcą nam pomóc, robiły to w grupach zorganizowanych i kontaktowały się ze sztabem, ponieważ wtedy o wiele łatwiej zapewnić sprawną komunikację w mieście - powiedział.- Mieliśmy już niestety w weekend przypadki turystyki powodziowej. Wygląda to naprawdę fatalnie, jeśli przyjeżdżają osoby kabrioletami i robią sobie fotografie, zdjęcia typu selfie. Tu naprawdę na tym dramacie ludzkim nie należy uskuteczniać influencerki internetowej, to nie czas i miejsce - podkreślił burmistrz.
  • Paweł Szymkowicz, burmistrz Głuchołazów

    13:09|
    Tylko w substancji komunalnej bardzo wstępne szacunki mówią o 250 milionach złotych (strat), ale nie obejmują one szkód w przedsiębiorstwach i poniesionych przez mieszkańców, bo tu skala jest przeogromna - mówił Paweł Szymkowicz, burmistrz Głuchołazów w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem.Pytany o sytuację popowodziową w Głuchołazach, burmistrz przekazał dobrą wiadomość o dostępności wszystkich mieszkańców gminy – poza Bodzanowem – do wody pitnej. Co prawda w części jest to realizowane metodami alternatywnymi, ale tu burmistrz mówił o potężnej akcji dowożenia wody beczkowozami z innych gmin i wtłaczania jej do sieci wodociągowej.- To akcja, jakiej nie było do tej pory w Polsce – powiedział burmistrz, dziękując jednocześnie samorządowcom, którzy się do tego przyczynili.Samorządowiec, pytany o szacunkowe straty po powodzi, stwierdził, że „tylko w substancji komunalnej bardzo wstępne szacunki mówią o 250 milionach złotych, ale nie obejmują one szkód w przedsiębiorstwach i poniesionych przez mieszkańców, bo tu skala jest przeogromna”. W Głuchołazach trwa sprzątanie po powodzi. Na pełnych obrotach pracują mieszkańcy, wolontariusze i służby mundurowe, w tym wojsko. W mieście zaczyna się problem z miejscem na składowanie odpadów do wywiezienia, są one rozdrabniane specjalnymi maszynami.W tej chwili mieszkańcy najbardziej potrzebują wszelkiego rodzaju materiałów i sprzętu potrzebnego do przygotowania mieszkań do nadchodzącej zimy – trzeba skuć tynki, przystąpić do odtworzenia podłóg i ścian. Potrzebne są meble. Burmistrz poprosił, aby organizujący pomoc wysyłali do konkretnej rodziny pomoc w postaci np. skompletowanego łóżka, materaca, poduszki, kołdry i pościeli, aby nie okazało się, że dana rodzina ma pościel, a nie ma łóżka.- Ale przede wszystkim prosimy o osuszacze. Potrzebne są w każdej ilości – podkreślił burmistrz.  Pytany o współpracę ze stroną rządową w kwestii pomocy dla powodzian, Szymkowicz przyznał, że osoby poszkodowane mogą na to patrzeć z innej perspektywy. - Że materialnie pomoc może jeszcze nie trafia pod konkretne adresy, ale jako burmistrz widzę tę pomoc – podkreślił. - Mamy uwagi do jurysdykcji, do przepisów, które trzeba zmienić, a ta pomoc będzie bardziej efektywna – ocenił samorządowiec. Pytany o system powiadamiania o zagrożeniu, spóźnione komunikaty i twierdzenia opozycji, że w tej sytuacji „państwo abdykowało”, burmistrz Nysy stwierdził, że chce uniknąć komentowania słów polityków. - Te sprawy rządzą się swoimi prawami. Politycy mają swój interes w tym, żeby mówić tak, a nie inaczej – uciął Szymkowicz.
  • Kordian Kolbiarz, burmistrz Nysy

    11:33|
    Opole i Wrocław zostały uratowane kosztem Nysy – takie jest ogólne przekonanie, także moje – mówił burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem.- Byliśmy zaskakiwani decyzjami Wód Polskich, zarządem z Wrocławia, ale mogliśmy reagować tylko na decyzje, które zapadały poza nami – mówił Kolbiarz. - Sztab kryzysowy nie dyskutował z nami żadnych decyzji, nawet próby kontaktu telefonicznego były trudne. Jeżeli w ogóle do nich dochodziło, rozmowy były bardzo emocjonalne. To były straszne chwile, straszne momenty. Ani konsultacji, ani informacji – powiedział burmistrz.Na pytanie, czy mieszkańcy miasta byli przygotowani na ewakuację po decyzji o zrzucie wody na Nysę, burmistrz odpowiedział, że zdecydowanie nie. Sytuację pogarszały dramatyczne doniesienia medialne, łącznie z tymi, że na tamie Jeziora Otmuchowskiego są już składane trotyl i dynamit, że brygada saperów z Brzegu Dolnego chce zaminować całą tamę i śluzę.- To wywołało ogromny chaos, mieszkańcy uciekali w panice, szukając schronienia w wyższych partiach miasta. Ja sam, kierując się informacjami Wód Polskich, rano mówiłem, że zrzut wody ma być na poziomie 600 metrów (sześciennych na sekundę - red.) i się nie zwiększy, więc miasto jest bezpieczne, po czym po kilku godzinach następuje zrzut na poziomie tysiąca. Moja wiarygodność jest więc zerowa w tym momencie – skarżył się Kolbiarz. Pytany o szacunkowe szkody popowodziowe burmistrz stwierdził, że straty w infrastrukturze drogowej wstępnie szacowane są na ok 100 mln zł, w budynkach – na kilkadziesiąt milionów, do tego dochodzą ogromne straty części przedsiębiorców, są i takie, które uniemożliwiają ruszenie z biznesem. - Skala dramatów jest ogromna. Mamy już 3 tys. gospodarstw domowych, które korzystają z pomocy, tu wypłata idzie bardzo szybko – zapewnił burmistrz.Kilka miesięcy – tyle według Kolbiarza potrzeba na uporządkowanie miasta, ale jego odbudowa zajmie co najmniej kilka lat. Pytany, czy liczy na rozliczenie winnych tego, że Nysa została zalana kosztem Opola i Wrocławia, Kolbiarz odparł, że ważniejsze jest wyciągnięcie wniosków na przyszłość, aby obyło się bez podejmowania decyzji z najbardziej zainteresowanymi, poza nimi.- Nie chodzi o szukanie winnych, a o to, żebyśmy my, samorządowcy, nie byli zaskakiwani w pewnych sytuacjach. Rozumiemy doskonale, że są zbiorniki o znaczeniu strategicznym, ale chcielibyśmy być przynajmniej na bieżąco informowani o tym, co jest planowane, co nas czeka. Im mniej wiemy, tym większy jest chaos – powiedział burmistrz Nysy.
  • Krzysztof Kwiatkowski, senator Koalicji Obywatelskiej

    26:35|
    Przed nami ogromna praca wyciągania wniosków. Kiedy minie zagrożenie, trzeba usiąść, przeanalizować procedury, opracować specustawy, które uregulują organizację postępowania w takich sytuacjach - mówił w rozmowie z Joanną Ćwiek senator KO Krzysztof Kwiatkowski.- Co jest potrzebne powodzianom? Wszystko – tak senator KO Krzysztof Kwiatkowski mówi o sytuacji w zalanej powodzią południowo-zachodniej Polski. Podkreślił, że oprócz żywności czy wody butelkowanej, niezbędne są narzędzia do porządkowania terenów, z których ustąpiła już powódź - takie jak łopaty, ale też środki ochrony w postaci obuwia i rękawic oraz chemii gospodarczej. Potrzebne są także takie rzeczy jak kołdry czy koce, potrzebne do organizacji noclegów dla ludzi, którzy stracili domy.Senator KO mówił o natężeniu prac, które czekają mieszkańców po powodzi, dlatego deklarowane przez rząd i KE wsparcie powinno być jak najwyższe. - Dzisiaj mówienie o konkretnych sumach jest przedwczesne, bo te kwoty będą zwiększane – powiedział Kwiatkowski.Kwiatkowski zauważył, że problem szabrownictwa, który pojawił się w czasie powodzi, dotyczy raczej większych miast. W mniejszych miejscowościach i wsiach, gdzie społeczność jest zżyta i przyzwyczajona do zwracania na siebie nawzajem uwagi, ten problem nie występuje.Senator podkreślił, że żerowanie na ludzkiej tragedii jest godne najbardziej surowego potępienia i cieszy go deklaracja rządu o zerowej tolerancji dla takich czynów.Senator KO zauważył, że powódź z 1997 roku, nazywana „powodzią tysiąclecia”, miała miejsce dwa miesiące wcześniej, więc było więcej czasu na przygotowanie się do zimy. Zniszczenia są ogromne, problemem jest osuszanie i kwalifikacja domów, które nadają się do odbudowy oraz zapewnienie mieszkań tymczasowych na czas doprowadzania do użytku ich mieszkań - wskazał rozmówca Joanny Ćwiek.Kwiatkowski podkreślał, że jest pod wrażeniem mobilizacji ludzi niosących pomoc – od fundacji i innych organizacji po prywatne osoby, które z własnej inicjatywy organizują zbiórki i transporty tej pomocy.Pytany o to, jak dbać o to, by w przyszłości nie dochodziło do podobnych dramatów, Kwiatkowski podkreślił konieczność systematycznego dbania o istniejącą już infrastrukturę, taką jak np. wały przeciwpowodziowe. Ale – jak dodał - trzeba także pilnować, by nie łamano przepisów wydając np. pozwolenia na budowę na terenach zalewowych. - Jeżeli w przeszłości ktoś wydał taką decyzję, pozwalając na budowę tam, gdzie była zabroniona, powinien za to odpowiedzieć - mówił Kwiatkowski.- Przed nami ogromna praca wyciągania wniosków. Kiedy minie zagrożenie, trzeba usiąść, przeanalizować procedury, opracować specustawy, które uregulują organizację postępowania w takich sytuacjach – powiedział senator KO. 
  • Bogdan Zdrojewski, europoseł KO

    24:00|
    Nie ma takiego kraju, który zabezpieczyłby się przed wszelkimi klęskami żywiołowymi, ale na terenach górskich zrobiono zdecydowanie za mało - mówił eurodeputowany PO i były prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem.Zdrojewski, który był prezydentem Wrocławia podczas powodzi w 1997 roku, powiedział, że dzisiejsze zagrożenie miasta jest mniejsze, przede wszystkim dzięki zbiornikowi Racibórz Dolny, który przyjął masy wody, oszczędzając stolicę Dolnego Śląska.Gość programu zauważył, że od tamtej pory w miarę sprawnie realizowano projekty antypowodziowe na nizinach, ale na terenach górskich nie zdołano zapobiec takim katastrofom, jakie w ostatnich dniach dotknęły Lądek-Zdrój, Kłodzko czy Nysę.- Nie ma takiego kraju, który zabezpieczyłby się przed wszelkimi klęskami żywiołowymi, ale tam zrobiono zdecydowanie za mało – mówił Zdrojewski. Dodał, że były prognozy bardzo obfitych opadów, ale nie przewidziano, że niż Boris zatrzyma się nad Polską. Europoseł zauważył, że od powodzi w 1997 roku w niektórych miejscach w kraju zrobiono zbyt mało, a w niektórych – zbyt dużo. Wyjaśnił, że ma na myśli m.in. gigantyczną wycinkę drzew w ostatnich latach, co wpływa na zmniejszenie obszarów najlepiej wchłaniających wodę deszczową. Zdrojewski podkreślił wagę mobilizacji mieszkańców terenów dotkniętych powodzią, którzy z własnej inicjatywy zabezpieczali zagrożone tereny czy walczyli o uszczelnienie przepuszczających wałów. Ocenił, że skala zagrożenia była tak duża, że wysłane na miejsce służby, w tym wojsko, nie dałyby sobie w tej sytuacji rady.Polityk odniósł się do zamieszania, jakie wywołały, podczas jednego z posiedzeń sztabu kryzysowego, alarmistyczne słowa prezydenta Wrocławia, Jacka Sutryka, o pęknięciu wału zbiornika Mietków i konieczności natychmiastowej ewakuacji. Ta wypowiedź Sutryka wywołała panikę wśród mieszkańców osiedla Marszowice, które w takiej sytuacji byłoby poważnie zagrożone. Zdrojewski uważa, że tak jak w 1997 roku znaczącym problemem było zbyt mało informacji, tak obecnie problemem jest informacyjny chaos i wynikające z niego zamieszanie. - Mamy gigantyczną nadwyżkę informacji. Ich weryfikacja jest dla sztabu kryzysowego bardzo trudna. Rozumiem potrzebę precyzji, nieprzekazywania niesprawdzonych informacji, ale jest to bardzo trudne – mówił Zdrojewski.Zdrojewski, pytany, czy Prawo i Sprawiedliwość, krytykujące premiera Donalda Tuska za – jak twierdzi – spóźnione decyzje związane powodzią, zyska na tym, a rządzący stracą, stwierdził, że się tego nie obawia. Europoseł wypunktował transparentne działania rządu Tuska związane z powodzią, podkreślając dobrą koordynację. Dodał, że ocena ich skuteczności będzie możliwa dopiero po powodzi. Podkreślił natomiast, że to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nabiera cech sabotażu.Mówił o wpisach m.in. na portalu X, które sieją panikę i destrukcję, nie maja nic wspólnego ze zwiększaniem szans na walkę z powodzią. - To jest przerażające. Ta aktywność skrajnych sił, głownie prawicowych, ma cechy sabotażu. Próba uczynienia z premiera, który stoi na czele sztabu kryzysowego, głównego wroga publicznego, jest absurdem do entej potęgi. Tego typu zbrodnia merytoryczna jest na granicy sabotażu – mówił Zdrojewski. Zastrzegł, że nie wyklucza, iż część tych działań jest inspirowana przez ośrodki zewnętrzne, ale nie można się im poddać, jest to wbrew polskiej racji stanu.Zdrojewski jest współautorem rezolucji dotyczącej udzielenia pilnej pomocy dla krajów dotkniętych powodzią (oprócz Polski są to również m.in. Czechy, Rumunia i Austria).
  • Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola

    14:19|
    Odra przekroczyła stan alarmowy, od kilku dni w takim stanie przepływa przez miasto - poinformował Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola. - Wykonaliśmy w ostatnich latach sporo zabezpieczeń. Nie grozi nam wylanie wody poza wały - uspokoił.Jak mówił w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem prezydent Opola, z szacunków wynika, że jeszcze w środę Odra w Opolu może podnieść się o 15-20 centymetrów i osiągnąć niespełna siedem metrów. - W 2010 roku, kiedy wysoka woda przechodziła przez Opole, woda osiągnęła poziom ok. 8 metrów – przypomniał prezydent. Prezydent Arkadiusz Wiśniewski przypomniał, że w 1997 roku wartości były jeszcze wyższe, ale sytuacja była inna, bo wały były zbudowane zupełnie inaczej i miały miejsca, przez które woda przedostawała się swobodnie. - Nawet podwyższony stan, który będzie (w środę, 18 września – red.) wieczorem, nie stanowi bezpośredniego zagrożenia wyjścia wody poza wały – zapewnił.  - Jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, a cały czas monitorujemy wały i patrzymy, czy coś nie przecieka, to Opole jest bezpieczne. Od dzisiejszego późnego wieczora stan wody powinien się systematycznie obniżać, ale powoli, nie radykalnie, bo fala jest wypłaszczona, za to jest na poziomie bezpiecznym dla miasta – mówił Arkadiusz Wiśniewski. Prezydent opowiedział też o sytuacji w regionie. - Lewin Brzeski znajduje się zaledwie 20-30 km od Opola. Wcześniej Głuchołazy, Nysa, Prudnik, Paczków. wiele innych, mniejszych miejscowości. To miejscowości, które zostały zalane kompletnie bądź w dużej części. Lewin w tej chwili stoi w wodzie, jej poziom to ponad metr wysokości. To tragedia dla tego 6-tysięcznego miasta. Niestety, tam zabezpieczenia przeciwpowodziowe nie zdały egzaminu, albo było ich po prostu za mało – ubolewał prezydent Opola.